niedziela, 12 lutego 2017

"Zwierzęta nocy" czyli zemsta na chłodno

Znacie to uczucie, kiedy nie możecie zasnąć? Kręcicie się w łóżku, przewracacie z boku na bok, ale sen nie ma ochoty przyjść, najwyraźniej zajęty jest zbytnio rodzicami w sąsiednim pokoju (wnioskuję po chrapaniu ojca). Coś takiego dopadło mnie w czwartkowy wieczór. I na nic były logiczne argumenty, że rano wstaję do pracy, że naprawdę powinnam zasnąć - nie mogłam i już. Postanowiłam więc zrobić sobie mocno nocny seans filmowy, a że w takich warunkach najlepiej wchodzą thrillery wybór padł na "Zwierzęta nocy", których niestety nie udało mi się obejrzeć, kiedy były grane w kinie (swoją drogą graliśmy to krótko i w wyjątkowo słabych godzinach).
Naprawdę ciężko dziś o dobry thriller, który gra na uczuciu niepokoju, a nie stara się na siłę pokazać, jak przerażający jest. Film Toma Forda (twórca "Samotnego mężczyzny") jest tym, czego oczekuję po dobrym dreszczowcu - nie dzieje się tu właściwie nic typowo strasznego, a jednak wciąż ma się przeczucie, że coś jest nie w porządku, zaczyna się podejrzewać, że nasza główna bohaterka jest w niebezpieczeństwie, choć nie umiemy do końca określić jakim i skąd ono miałoby pochodzić. Tutaj mamy do czynienia z historią Susan (Amy Adams, genialna i piękna!), bogatej artystki, właścicielki galerii sztuki, która - na pierwszy rzut oka - ma wszystko. Mieszka w pięknym, ogromnym domu, ma przystojnego męża u boku, świetną pracę, jest zapraszana na przyjęcia, bryluje w towarzystwie. Kiedy otrzymuje maszynopis najnowszej książki swojego byłego męża Edwarda (Jake Gyllenhaal) do jej życia wkrada się bliżej niesprecyzowane zagrożenie. Jej mąż wyjeżdża w delegację, a ona sama, w wielkim domu, rozpoczyna podróż do świata wyobraźni swojego eks.
Tu rozpoczyna się "film w filmie" - historia, będąca fabułą książki, jednak ściśle powiązana z wydarzeniami z życia Susan. Przez pustynię w Teksasie podróżuje Tony (również Gyllenhaal) wraz z żoną i córką, kiedy ich drogę przecinają młodzi mężczyźni, którzy najwyraźniej szukają zwady. Dowodzi nimi Ray (naprawdę świetna rola Aarona Taylora-Johnsona), który mnie osobiście przeraził - to ten typ "złego", po którym nie wiadomo, czego się spodziewać, kompletnie nieprzewidywalny. Mężczyźni porywają, a następnie gwałcą i zabijają kobiety, a Tony staje przed decyzją - może się mścić lub nie, może też uszanować prawo, lub wyjść poza nie i sam wymierzyć sprawiedliwość.
Równocześnie poznajemy wspomnienia Susan o jej poprzednim małżeństwie, poznajemy Edwarda, dowiadujemy się, czemu się rozstali i jak bardzo się zmienili. Trzy historie razem tworzą jedną, spójną całość, która pozostawia ogromne pole do interpretacji.
Pisałam już, że klimat filmu jest świetny, pomówmy więc o tym, co go tworzy. Przede wszystkim mamy naprawdę dobre kreacje aktorskie - Adams doskonale oddaje charakter postaci pełnej dumy i tęsknoty za prostotą zarazem, Gyllenhaal jest dobry, Taylor-Johnson doskonały w roli świra. Z całej obsady to Michael Shannon, grający teksańskiego policjanta, został nominowany do Oskara za drugoplanową rolę męską. I choć nie mogę powiedzieć, że mi się nie podobał, bo jest równie dobry jak reszta, to jednak pochyliłabym się bardziej nad Taylor-Johnsonem i Adams, moim zdaniem ich występy były bardziej wyraziste.
Kolejna sprawa to symbolika - o Panie, jest jej tam naprawdę dużo. Tak naprawdę historia z książki Edwarda jest jedną, wielką metaforą, którą każdy ma prawo odczytać inaczej. Serio, na samym forum filmwebu przeczytałam chyba ze trzy różne interpretacje i to jest naprawdę świetne, bo każda może mieć dokładnie tyle samo sensu i prawdopodobieństwa - film ostatecznie nie wyjaśnia nam wszystkiego. Kolejna symboliczna rzecz to kwestia wyglądu Adams - czapki z głów przed makijażystami i charakteryzatorami, bo wykonali naprawdę świetną robotę. Kiedy Susan pojawia się poza domem - czy to w pracy, czy na przyjęciu - jej makijaż zawsze jest niezwykle staranny, włosy ułożone, ogólnie cała jest jak z obrazka. Sprawa wygląda inaczej, kiedy jest w domu lub kiedy widzimy ją we wspomnieniach dotyczących byłego męża - praktycznie nie jest umalowana, fryzura jest mniej wymyślna i dopracowana, a nawet styl ubierania się jest inny. Ta symboliczna zmiana wizerunku mnie bardzo uderzyła, zwłaszcza w związku z końcową sceną - która Susan jest prawdziwa? Co stara się ukryć przed światem za maską zadbanej siebie bizneswoman?
Całość dopełniona jest naprawdę pięknymi zdjęciami i muzyką, której mogłabym słuchać cały dzień (może od czasu do czasu przerywając na utwory z "Dynastii Tudorów"). Poważnie, polecam zapoznać się z soundtrackiem, nawet, jeśli film nie trafia w wasze gusta i nie macie ochoty go oglądać (choć i do tego zachęcam, ale rozumiem, że komuś może się nie podobać). Ogólnie jestem okropnie zdziwiona tym, że nie dostał innych nominacji oskarowych - muzyka, zdjęcia czy scenariusz adaptowany powinny być tutaj bardziej docenione. Po raz kolejny Tom Ford przykuł moją uwagę swoim filmem - reżyseruje, pisze scenariusze, produkuje i jak na razie robi to świetnie. Mam ochotę na więcej, więc z radością przyjmę wszystkie wiadomości o jego kolejnych filmach.

1 komentarz:

  1. Absolutnie zgadzam się z Twoją recenzją. Miałem podobne odczucia oglądając ten film i muszę przyznać, że zaskoczyło mnie Twoje skupienie się na muzyce (myślałem, że tylko ja mam aż takiego fioła na punkcie dobrej ścieżki w filmie). Widzę, że masz dobry gust nie tylko w strefie kinematografii :D

    OdpowiedzUsuń