sobota, 18 lutego 2017

"Obłędny rycerz" czyli moje walentynki

Wiecie jak ciężko jest znaleźć film, który spodoba się mnie i mojemu facetowi równocześnie? Jako, że jest jego czas wybierania tego, co oglądamy wybór był dodatkowo ograniczony. Po moim warunku "ŻADNYCH WOJENNYCH" lista skurczyła się jeszcze bardziej i w końcu wspólnymi siłami wybraliśmy "Obłędnego rycerza" z Heathem Ledgerem w roli głównej.
Giermek William (Ledger) zastępuje swojego pana w turnieju rycerskim, kiedy tamten umiera. Okazuje się, że w ten sposób można zarobić całkiem nieźle, więc z pomocą przyjaciół -  Rolanda (Mark Addy) i Wata (Alan Tudyk) - trenuje, aby móc więcej wygrać. Przypadkiem po drodze spotykają hazardzistę Geoffreya (Paul Bettany), który przypadkiem fałszuje herby rodowe i akurat może jeden sprawić naszemu giermkowi. Potem jest już raczej standardowo - William wygrywa kolejne turnieje, mamy Głównego Złego (w tej roli Rufus Sewell), Damę Serca, zwrot akcji i w końcu szczęśliwe zakończenie.
Całość filmu nie jest specjalnie odkrywcza, fabuła niczym nie zaskakuje i ogólnie jest mocno sztampowy. Nie zmienia to jednak faktu, że czasem przyjemnie jest obejrzeć coś lekkiego, co nie wymaga wielkiej analizy. Problem leży w tym, że nie do końca wiem, jak mam oceniać produkcję - jeśli jest to po prostu komedia to niektóre rozwiązania są nieco głupawe, a humor odrobinę prymitywny. Jeśli patrzymy na to jak na parodię to wygląda to nieco lepiej, bo faktycznie podkreślone są wszelkie wady i uproszczenia filmów o rycerzach, ale mimo wszystko znam lepsze. Mimo wszystko cały seans był raczej przyjemny, aktorzy całkiem nieźli (szczególnie spodobali mi się Bettany i Tudyk, ich wspólne sceny naprawdę cieszą oko i pozwalają się pośmiać), całkiem przyzwoite ujęcia pojedynków. No i autentycznie można się pośmiać, a to jest na wagę złota we współczesnych filmach. Takie 7/10, do obejrzenia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz