wtorek, 31 października 2017

Top 10 filmów na Halloween

Dziś Halloween! To święto wzbudza coraz większą sympatię i zachwyt, nie tylko wśród najmłodszych. A zastanawialiście się kiedyś, jakie filmy pasują do tego specyficznego dnia? Dziś Kinomaniaczka przedstawia - Top 10 najlepszych filmów do obejrzenia w halloweenowy wieczór!

10. Czarownice z Eastwick
Nie pytajcie mnie dlaczego, ale ten film uwielbiam odkąd skończyłam dziesięć lat. Ma w sobie magię czarnej komedii i filmu fantasy i zasadniczo nie jest nawet straszny, ale... Kojarzy mi się z Halloween. Historia trzech kobiet, które zakochują się w tym samym mężczyźnie, a po związaniu się z nim odkrywają w sobie tajemnicze moce, to opowieść tak samo kusząca, co zabawna i niepokojąca. Wydaje mi się, że jego klimat idealnie pasuje do Nocy Duchów, kiedy to wszystko jest możliwe.






9. Sklep dla samobójców
Francuska animacja o smutnym świecie również nie jest typowo halloweenową pozycją. Jednak uwielbiam fakt, że jest taka... Ironiczna, mroczna, inna! Państwo Mishima i Lukrecji prowadzą tytułowy sklep dla samobójców, w którym sprzedają wszystko, co może pomóc człowiekowi przenieść się na tamten świat - liny, noże, broń palną, trucizny... Ich interes naprawdę dobrze się kręci, do czasu aż ich najmłodszy syn zaczyna się uśmiechać i tym samym, rozweselać klientów! Niecodzienna rodzina musi się uporać z tak okrutną anomalią i poradzić sobie z konfliktami między sobą. Naprawdę lubię tę bajkę i uważam, że Halloween to dobra okazja, by się nieco z tym chorym światem zapoznać.

8. Frankenweenie
Historia o współczesnym, młodocianym Frankensteinie, który z miłości do ukochanego psa postanawia go ożywić, to zwieńczenie trylogii Burtona. Piękna opowieść o miłości i przywiązaniu jest utrzymana w klimacie przyjemnej animacji, a jednak jej temat jest dość... Przerażający. Mowa wszak o ożywianiu zwłok! Czy to nie jest idealny film na Halloween? Moim zdaniem tak.









7. Rogi
Choć sam film uważam za mocno średni, to sądzę, że świetnie wpasowuje się w ten mroczny klimat Święta Duchów. Ig Perrish budzi się tuż po rocznicy śmierci swojej ukochanej i odkrywa na głowie rogi. Dają mu one moc zmuszania ludzi do mówienia prawdy i robienia niecnych i lubieżnych rzeczy. Mężczyzna chce je wykorzystać, by dowiedzieć się kto zamordował jego dziewczynę i dlaczego musiała zginąć.
Diabelskie nawiązania, węże, ogień, piekło, morderstwo i tytułowe rogi - wszystko to odkrywa przed nami demoniczną stronę Halloween. Jeśli się nie widziało to może warto?


6. Gnijąca Panna Młoda
O tym cudzie animacji już się wypowiadałam, tu ograniczę się do uzasadnienia, dlaczego moim zdaniem to dobra opcja na Halloween. Przede wszystkim klimat - mroczna animacja, niby zabawna, ale jednak utrzymana w lekko przerażającym tonie to propozycja dla tych, którzy nie lubią się do końca bać, ale chcą mimo to obejrzeć coś, dzięki czemu ciarki przejdą im po plecach. Jeśli jesteście takimi osobami, to ten film na pewno wam się spodoba w ten wieczór.







5. Kobieta w czerni
Młody adwokat przyjeżdża do miasteczka, by uporządkować sprawy zmarłej wdowy. Szybko odkrywa, że w domu dzieje się coś, o czym nikt dokoła nie chce z nim rozmawiać. To na jego barkach spocznie odkrycie, co takiego nawiedza miasteczko. A Kobieta w czerni nie zostawi go w spokoju...
Kolejny film, który - mimo, iż nie wybitny - w moim mniemaniu wpasowuje w klimat. Jest mrocznie, jest tajemniczo, jest ciekawie. Nie ma krwi i flaków, za to jest właśnie niesamowite działanie na psychikę. Do obejrzenia.



4. Koralina i tajemnicze drzwi
To Top obrodziło w animacje... Jednak Koralina jest najbardziej chorą i psychodeliczną z nich wszystkich. Historia dziewczynki, która przechodzi do innego wymiaru, by tam spotkać Drugą Mamę, pragnącą zawładnąć jej duszą... No nie powiecie mi, że to nie brzmi strasznie. Osobiście boję się wrócić do tego tytułu, ale wydaje mi się, że Halloween to doskonała okazja, by to zrobić. Ewentualnie na pierwszy seans też się nada. Proponuję zgasić światło i szczelnie okryć się kołdrą, bo to naprawdę może zaboleć.






3. Omen
Klasyczny horror, który dalej się nie zestarzał. Jest początkiem wielu motywów, kultową opowieścią o synu Szatana, diabolicznym dziecku, które mimo niewinnego wyglądu kryje w sobie wielkie zło. Czego więcej oczekiwać w ten zimny, październikowy wieczór?










2. Miasteczko Halloween
Dla bardzo wielu moich znajomych bez Miasteczka Halloween nie istnieje. Choć tak naprawdę nie opowiada o tym święcie to jest z nim blisko związane i... Co tu wiele mówić, to Burton i Disney w duecie - jest zabawa, jest trochę strachu, są cudowne piosenki i niesamowity klimat, który pozwala pożegnać się z Halloween i powitać nadchodzący czas Bożego Narodzenia!









1. Halloween 
Sami powiedzcie - czy może być coś bardziej halloweenowego niż opowieść o mordercy, który akurat w tę szczególną noc ucieka ze szpitala psychiatrycznego, gotów zabijać? Moim zdaniem nie. I o ile nie widziałam całego cyklu (tylko pierwsze trzy części) to pierwszą spokojnie mogę polecić do obejrzenia samemu, po ciemku i ze słuchawkami na uszach. Gwarantowane wrażenia grozy.



To ode mnie już wszystko dzisiaj. Mam nadzieję, że wam ten wieczór mija lepiej niż mnie i przynajmniej dobrze się bawicie. A jeśli spędzacie go sami i zastanawiacie się właśnie, co obejrzeć... Cóż, właśnie otrzymaliście dziesięć świetnych propozycji! Trzymajcie się!

niedziela, 29 października 2017

"Niezgodna" czyli frakcja ponad pokrewieństwem

Ech... Długo się zabierałam za serię "Niezgodna". Już sporo czasu minęło, od kiedy przeczytałam książki, ale ciągle pamiętam, jaką niechęć we mnie budziły. Jednak uznałam, że dobrze będzie obejrzeć filmy - na świeżą głowę (bo, szczerze mówiąc, wiele wydarzeń zatarło mi się w pamięci), starając się podejść do wszystkiego na chłodno. Co prawda cała seria nie została zekranizowana (serial, mający opowiadać o wydarzeniach z "Wiernej" dalej nie jest potwierdzony), mimo to uznałam, że rozpocznę oglądanie właśnie teraz.
Chicago, nieokreślona przyszłość. Społeczeństwo odgrodzone jest od świata murem i podzielone na frakcje. Przynależność do nich jest związana z charakterem danej osoby - do Erudytów należą inteligentni i rządni wiedzy, Serdeczność zrzesza dobrych i życzliwych, Nieustraszeni to ludzie pokonujący swoje lęki i odznaczający się odwagą, Prawi przede wszystkim cenią szczerość, zaś Altruiści żyją skromnie i myślą głównie o innych. To właśnie Altruizm jest rodzinną frakcją Beatrice (Shailene Woodley), jednak dziewczyna nie czuje się w niej dobrze. Kiedy jej testy wychodzą niejednoznacznie, odkrywa prawdę o sobie - jest Niezgodna, nie da się jej zamknąć w jednej, konkretnej frakcji. Decyduje się dołączyć do Nieustraszonych, gdzie poznaje nową przyjaciółkę Christinę (Zoe Kravitz) i przystojnego instruktora Cztery (Theo James). Od tej pory Tris będzie musiała zmierzyć się z własnymi słabościami, a także ukryć fakt o swojej Niezgodności...
Ten film, jak i cała historia w ogóle, ma kilka problemów, ale największy to zwyczajna głupota fabularna. Drodzy czytelnicy, pomyślcie chwilę - czy da się wasz charakter określić jednym słowem? Nie bardzo, prawda? Od kiedy to odwaga zaprzecza inteligencji, a ktoś szczery nie może być równocześnie bezinteresowny? Człowiek to istota złożona i nie da się jego osobowości zamknąć w jednej cesze, spośród pięciu do wyboru. Sam zamysł jest po prostu idiotyczny. Mamy uwierzyć, że ludzie godzili się na coś takiego, ba, uważali za normalne bycie tak "nieskomplikowanymi"? Całe społeczeństwo winno się składać z Niezgodnych jednostek. Do tego dorzućcie fakt, że od samiutkiego początku wiemy, kto jest dobry, a kto zły - żadnych zaskoczeń, żadnej głębi psychologicznej postaci. W tej części bliżej poznajemy trzy frakcje i właściwie z każdą z nich mam problem.
Erudycja to frakcja inteligentnych naukowców, która szczyci się swoim logicznym podejściem do wszystkiego. To oni są tymi Złymi - chcą przejąć władzę, zagarnąć wszystko dla siebie. Już w pierwszych minutach filmu się tego dowiadujemy, to nawet nie jest spoiler! Każda zła postać tego filmu jest, bądź była, Erudytą i to jest po prostu śmieszne. Mam uwierzyć, że - znowu - cała frakcja ma jeden pogląd? Są połączeni wspólnym mózgiem? Nie ma nikogo, kto by wziął na bok panią Winslet (tak, Kate Winslet tu gra. Minęły trzy lata od premiery filmu, a ja dalej jej tego nie wybaczyłam) i powiedział "kochana, przeginasz"? Fabularnie Erudycja istnieje tylko po to, by nasza heroina miała z kim walczyć i na czyim blasku lśnić (. . . Poczekam jeszcze z wyżywaniem się na Tris). Wyobrażam ją sobie jako miejsce, w którym co wieczór odbywa się konkurs mrocznego śmiechu i przyznawania sobie punktów za mroczne uczynki. Inteligencja została tu synonimem nieczułości, a chyba nawet dziecko wie, że to nie wygląda w ten sposób.
Altruizm - rodzinna frakcja Tris, o której - żeby było śmieszniej - nie wiemy zbyt wiele. Widzimy poświęcających się i pomagających bezinteresownie ludzi, ale nie znamy ich motywacji. Tak na dobrą sprawę, to Altruizm kompletnie nie ma sensu - NIKT nie jest w stanie całe życie poświęcać się dla innych i rezygnować z siebie. Altruiści odrzucają wszelkie wygody i luksusy - w imię czego...? Dlaczego nie wolno pomagać innym i równocześnie mieć ładnej fryzury? To taka frakcja, która została chyba wprowadzona po to, by pokazać, jak bardzo stłamszono naszą bohaterkę, by szara myszka mogła wyjść z kokona w nowej Nieustraszoności. Mogłaby lubić Altruistów, ale tak naprawdę prawie ich w filmie nie ma, a kiedy już są... To totalnie nic nie robią. To taki paskudny zapychacz, który właściwie nie jest szkodliwy, ale irytuje.
Nieustraszeni, czyli nasi protagoniści, wymarzona frakcja Tris.
. . .
UGH, od czego mam zacząć!
Ci ludzie powinni być odważni, ale też lojalni i porządni - założenie jest takie, że jest to frakcja policyjna, wojskowa, dbająca o porządek w mieście i bezpieczeństwo obywateli.
Ale jak to często bywa w tworach dla młodzieży, założenia sobie, a praktyka sobie. W praktyce Nieustraszeni to frakcja idiotów. Poważnie mówię. To ryzykanci, dzieciaki, które "odwagę" pojmują jako "brak strachu i robienie masy głupich rzeczy tylko dla zabawy". Skakanie do pociągu, rzucanie się w przepaść, nałogowe robienie sobie tatuaży - to wszystko ma świadczyć o odwadze, rozumiecie. No więc nie, nie świadczy, świadczy o tym, że członkowie tej frakcji to niewyrośnięte dzieci, które wiecznie muszą innym udowadniać, jak bardzo są cool.
Poznęcałam się (z sadystyczną przyjemnością, przyznaję) nad światem przedstawionym. Czas opowiedzieć wam trochę o bohaterach.
Powiedzmy to głośno i wyraźnie - nie znoszę Tris. Wielkim plusem filmu jest fakt, że nie mamy dostępu do jej myśli, które w książce doprowadzały mnie do białej gorączki. Jednak odstawmy na bok to, co pamiętam o książkowej bohaterce - jak wypada w filmie?
Nijako. Zupełnie, autentycznie nijako. Wszystkie decyzje, jakie podejmuje, wydają się być wyjęte zupełnie z nikąd. Samo wybranie Nieustraszoności jest bez sensu - nigdy nie dowiadujemy się, dlaczego akurat ta frakcja miałaby być jej najbliższa. Bo co, bo lubi wygłupy, a Nieustraszeni są tacy super? Litości, to trochę mało, jak na najważniejszą decyzję życia, nieprawdaż? Jej związki z ludźmi są rozpisane tak tragicznie, że mogłabym napisać pracę doktorską na ten temat. Teoretycznie widzimy jej przyjaciół, ale w praktyce to Tris rzadko kiedy z nimi rozmawia, a w dodatku nigdy nie mówi im niczego ważniejszego o sobie. Kiedy coś im się stanie, to niby się przejmuje, ale tak naprawdę to nie, bo jej reakcja i przeżywanie ograniczone są do jednej sceny. Zaś jej relacja z Cztery... To jest koszmar. Patrzą na siebie, warczą na siebie, znowu trochę patrzą, całują się. Ekspresowy romans dwójki dzieciaków, która nic o sobie nie wie. Zresztą zarówno Woodley, jak i James, nie dają z siebie zbyt wiele - nic nie poradzę, że żadne z tych aktorów mnie nie przekonało. W zamyśle Cztery jest zaledwie dwa lata starszy od Tris - niestety, aktorów dzieli lat siedem i to widać, tak okropnie widać! To się robi wręcz niezręczne, kiedy dwudziestodziewięcioletni Theo całuje malutką i bezbronną Woodley (choć i ona miała już skończone dwadzieścia lat, to nie powiecie mi, że na tyle wygląda)! Naprawdę nie było innych aktorów do tej roli? Nie można było zadbać choć o to, by ta para jakoś ze sobą wyglądała?! Dodatkowo Tris jest potworną hipokrytką, ale nad tym poznęcam się w kolejnych częściach.
Aktorzy też nie pomagają. Nie rozumiem zachwytów nad Shailene Woodley, bo dla mnie to aktorka zupełnie bez wyrazu - gra cały film na kilku minach, jest okropnie mało ekspresyjna. Theo James... Nawet nie potrafię nic o nim opowiedzieć, tak bardzo stapiał się z tłem. Cała reszta młodej obsady również niczym się nie wyróżnia, ciężko jednak powiedzieć, czy dzieje się tak ze względu na mało czasu ekranowego, czy niewielkie umiejętności. Kate Winslet to jasny punkt, ale dalej nie wiem, dlaczego właściwie zagrała w tym filmie, choć muszę przyznać, że jej urocza i poczciwa mina idealnie pasowała mi na przywódczynię Erudytów. Ogólnie pod względem obsady film wypada dość blado.
Nie pomagają też nieciekawe scenografie i zdjęcia. Jak na film, który ma pokazywać przyszłość, stosunkowo mało jest futurystycznych wynalazków, które cieszyłyby oko. Jedynie wizualizacje lęków wypadają interesująco, ale jest ich w całości tak mało, że nie są jakimś ogromnym plusem.
Czy jeszcze mogę coś dodać? "Niezgodna" jest po prostu nudna, poważnie. Nijaka historia, irytująca bohaterka, brak jakichkolwiek ciekawych postaci drugoplanowych, wszystko potraktowane po macoszemu, interesujące wątki urwane - JAK oglądać coś takiego z zadowoleniem?!

PS. O ile "Niezgodną" widziałam już wcześniej, tak już "Zbuntowana" będzie dla mnie zupełną nowością. Trzymajcie kciuki, żeby mnie nie zabiła.

poniedziałek, 23 października 2017

"Kasyno" czyli jak zniszczyć sobie życie w Las Vegas

Czemu weekendy zawsze mijają tak szybko, zastanawialiście się kiedyś? Człowiek zawsze ma tyle planów, a tu czas leci jak głupi i nagle jest niedziela wieczór. Cieszę się jednak, że udało mi się obejrzeć chociaż te dwa filmy - głowa odpoczywa, a ja przynajmniej mam o czym pisać!
W 1973 do Las Vegas mafia sprowadza Sama Rothsteina (Robert De Niro) - genialnego hazardzistę, znawcę i bukmachera, który ma poprowadzić dla nich kasyna. Dzięki jego umiejętnościom zyski przekraczają najśmielsze oczekiwania. Jednak za wszystko przychodzi kiedyś zapłacić... Niełatwo jest obracać się w półświatku, niełatwo jest też pracować z narwanym przyjacielem Nickym (Joe Pesci). Nawet, gdy u boku ma się tak piękną kobietę, jak Ginger (Sharon Stone).
Martin Scorsese - przynajmniej w mojej głowie - figuruje jako reżyser, który nie boi się podejmować trudnych tematów, do tego często korzysta z niebanalnej formy. Tak też zostało nakręcone "Kasyno" - niby fabuła idzie swoim torem i wydarzenia dzieją się chronologicznie, ale przez ogromną część filmu realia są nam opowiadane jak gdyby zza kulis. Narratorami są właśnie Sam i Nicky, którzy objaśniają widzom sytuację mafii, działanie kasyna, zaplecze światka przestępczego czy układy pomiędzy poszczególnymi personami. Muszę przyznać, że mnie się ten zabieg spodobał - przypomina to oglądanie dokumentu, jedynie język jest mniej wyszukany i profesjonalny, jednak co się dziwić, wszak mamy do czynienia z gangsterami. Soczyste przekleństwa są więc czymś, co nie boli w uszy, a jedynie nadaje klimatu. Przez pierwszą godzinę odkrywamy więc świat, w jakim otaczają się nasi bohaterowie, ich pozorną sielankę i szczęście, jakie wokół siebie budują. Początkowa idylla szybko przestaje być kryształowa - pojawiają się na niej kolejne rysy. Reżyser wprawnie przechodzi od jednej postaci do drugiej, odkrywając przed nami ich problemy, małe słabości i zupełnie wielkie porażki. Sam zanurza się w swoim perfekcjonizmie, zachodząc za skórę wpływowym policjantom, przez co wpada w konflikt z miejscowym szeryfem. Kompletnie niepoprawny Nicky nie potrafi powiedzieć sobie "dość" - jego wymuszenia i kradzieże stają się coraz bardziej zuchwałe, ściągając na niego uwagę FBI. Zaś Ginger... Cóż, za nią ciągnie się demon przeszłości w postaci jej byłego alfonsa, do tego dom i dziecko nie mogą konkurować z jej największą miłością, którą są pieniądze. Cała trójka nurza się w brudzie własnych uzależnień i błędów, coraz większą krzywdę wyrządzając sobie nawzajem. To, jak zmieniają się ich relacje, jest genialnym materiałem na tę pełną okrucieństwa opowieść. W tle możemy podziwiać pokusy Las Vegas, miasta, w którym kasyna nigdy nie śpią, a jeden nieostrożny krok może człowiekowi zagwarantować kulkę w brzuch.
Czy ktokolwiek mógłby się spodziewać, że tacy aktorzy jak Stone, De Niro czy Pesci zagrają źle? Ja stawiałam moje oczekiwania wysoko i cała trójka zdecydowanie przeskoczyła tę poprzeczkę - ich postaci są wyraziste, prawdziwe, skomplikowane. Jest w nich tyle brudu, który sprawia, że nie da się ich jednoznacznie lubić, jednak z drugiej strony... Żadne z nich nie jest zupełnie "złe". Dźwigają na sobie ciężar prawie trzygodzinnej opowieści i robią to tak samo dobrze w pierwszej, jak i w ostatniej minucie. Ciekawy scenariusz (choć dla mnie troooochę za długi...?), niecodzienny sposób prowadzenia akcji i świetni aktorzy - to już wiemy. Co jeszcze? Cóż, ja się zakochałam w ścieżce dźwiękowej. W prawie każdej scenie, gdzieś w tle sączy się cicha muzyka lat 70. I to jest piękne, genialne. Nawet nie chodzi o dobór piosenek, bo zazwyczaj nie są na tyle dobrze słyszalne, by dało się zrozumieć tekst, ale o klimat, jaki budują - razem z dopracowanymi wnętrzami kasyna czy domu Rothsteina tworzy podstawy do zatopienia się w tej historii, poczucia jej każdym zmysłem.
W moim przypadku to nie jest jednak ulubiony film Scorsese - jest trochę za długi i przez to na koniec, byłam nim trochę zmęczona, mimo, że aktorzy wciąż przykuwali uwagę. Jednak całkowicie rozumiem, dlaczego znalazł się niejako w kanonie filmów gangsterskich - pokazuje mafię od tej "tylnej strony", strony jej podwładnych i ludzi od brudnych interesów, w dodatku robiąc to w sposób prawdziwy i brutalnie szczery.

piątek, 20 października 2017

"Mama" czyli prawdziwe życie z trudnym dzieckiem

Koniec tygodnia to zbawienie, wiecie? Cudownie jest wrócić do domu i móc po prostu wyciągnąć się na łóżku ze świadomością, że jutro nie trzeba wstać o 6. Tak jak pisałam na fb - nowe notki będą pojawiać się pewnie w weekendy, bo tylko wtedy mam czas obejrzeć cokolwiek. Dziś kanadyjski dramat "Mama" wyreżyserowany przez Xaviera Dolana.
Steve (Antoine-Olivier Pilon) to młody chłopak, który cierpi na ADHD. Po kolejnym wybryku zostaje wyrzucony z ośrodka dla nieletnich i wraca do rodzinnego domu, w którym mieszka z owdowiałą matką, Diane (Anne Dorval). Kobieta, mimo ogromnego uczucia, jakim darzy syna, nie radzi sobie z jego wybuchami gniewu i agresji. Kiedy w ich życiu pojawi się sąsiadka Kyla (Suzanne Clement), której ogromna nieśmiałość nie pozwala na nawiązanie bliższych kontaktów z ludźmi, Diane po raz pierwszy od dawna poczuje, że może jej życie może się zmienić...
Muszę przyznać, że ten film mnie poraził. Przede wszystkim tym, jak reżyser operuje obrazami - ujęcia bez słów, sceny, w których to gra aktorska, a nie dialogi przemawiają najgłośniej (jazda na deskorolce, wyobrażenia Diane, Steve słuchający muzyki). Praca kamery jest fantastyczna, pod względem wizualnym i artystycznym wszystko jest po prostu bajeczne. Do tego jestem zachwycona scenariuszem - dawno nie widziałam filmu, który tak szczerze podejmowałby trudny temat. Steve nie jest tylko nadpobudliwy - jest agresywny, bije, krzyczy, klnie, nie potrafi się opanować. W miarę postępowania akcji odkrywamy go coraz lepiej, chłopak, który na początku głównie irytuje, staje się stopniowo obiektem współczucia. Pilon jest niesamowity - sposób, w jaki pokazał swoją postać jest stuprocentowo autentyczny i wiarygodny, nie sposób mu zarzucić jakąkolwiek przesadę czy niedociągnięcie. Błyszczy najjaśniej, jednak koleżanki z planu wcale nie oddają mu pierwszeństwa łatwo - zarówno Dorval, jak i Clement, dają popis aktorstwa na najwyższym poziomie. Ich postaci napisane są równie doskonale, co bohater męski - panie są zupełnie różne, ale właśnie dlatego doskonale się uzupełniają, tworząc na ekranie zgrany duet. Właściwie cały film pozwala nam je dogłębnie poznać, odkryć ich charaktery, obawy, nadzieje, problemy. To postaci wielowymiarowe i skomplikowane, widać, że cała historia skupia się właśnie na nich i to działa - nie ma żadnej sceny czy motywu, który nazwałabym niepotrzebnym, wszystko do czegoś dąży i łączy się w sensowną i przejmującą opowieść, która niesie w sobie ogromny ładunek emocjonalny.
A jednak... Czegoś mi tu zabrakło. To piękna opowieść, w której to fabuła jest na pierwszym planie, a piękno wizualne, świetna ścieżka dźwiękowa czy doskonałe aktorstwo są dodatkowymi zaletami, a jednak... Zabrakło. Może po prostu czuję niedosyt, związany z tą historią? Chciałabym zobaczyć więcej Kyli, zrozumieć jej traumę, pojąć, co takiego stało się w jej życiu, że zaczęła mieć kłopoty z mówieniem. Chciałabym jeszcze zostać z Diane, aby odkryć, jak potoczy się jej los. I w końcu... Tak, chciałabym zostać ze Stevenem, którego opowieść urywa się w naprawdę ważnym momencie, momencie, który może wszystko zmienić. Otwarte zakończenia są dobre, ale tutaj zamiast możliwości interpretacji, pozostał mi właśnie głód. Chciałabym po prostu więcej i czuję się zawiedziona, że tego nie dostaję. Ta całość wydaje mi się zwyczajnie niedokończona. Jednak polecam film z czystym sumieniem, bo to jeden z takich tytułów, które warto zobaczyć.

czwartek, 19 października 2017

"Lego przygoda" czyli świat z klocków lego

Po raz kolejny wracam do świata klocków, aby przyjrzeć się filmowi, który swego czasu robił furorę chyba nawet większą niż opisywany już przeze mnie "Lego Batman".
Emmet to zupełnie zwyczajna figurka, mieszkająca w miasteczku Lego. "Zupełnie zwyczajna" to nie jest przesada - Emmet niczym się nie wyróżnia i właściwie nikt go jakoś specjalnie nie kojarzy. Taka pospolitość odrobinę go boli, jednak wszystko się zmienia, gdy zostaje wybrany do uratowania swojego miasteczka i całego świata przed złym Lordem Biznesem.
Nie wiem, czy to ja jestem taka "wysublimowana" (albo po prostu marudna), ale ta animacja zupełnie mnie nie bawiła. Ani to w sumie śmieszne, ani specjalnie odkrywcze, ani na dobrą sprawę urocze. Brak ładnej strony wizualnej, bo oglądanie klocków nie jest dla mnie specjalnie porywające... I tak jak "Lego Batman" mogę traktować jako parodię i dostrzec pewne, całkiem zabawne, motywy, tak tutaj... "Przygoda" jest w gruncie rzeczy zupełnie nijaka. Przez większość czasu akcja biegnie najbardziej utartym torem, jaki tylko możecie sobie wyobrazić, gagi są raczej niezbyt wymagające, a całość wlecze się przeokrutnie. Czy uważam, że to zły film? Nie, ale jest pospolity, niczym jego bohater i moje życie zupełnie się po jego obejrzeniu nie zmieniło. Wiem, że jest ogromna rzesza ludzi, którzy są nim zachwyceni - szanuję, nie oceniam, może to po prostu nie mój typ.

poniedziałek, 16 października 2017

"Gnijąca panna młoda" czyli animowany horror?

Wróciłam! Co prawda muszę od razu zaznaczyć, że recenzje nie będą się raczej pojawiać w tygodniu - od kiedy zaczęła się uczelnia, mam dużo mniej czasu na oglądanie czegokolwiek, nie mówiąc już o napisaniu o nich czegoś sensownego. Dziś kilka słów o jednej z moich ukochanych animacji, którą oglądam średnio co pół roku - ot, dla odświeżenia i rozrywki.
Młody Victor van Dort ma ożenić się z Victorią Everglot - młodą panienką z dobrego domu, za to pozbawioną majątku. Na chłopaku ciążą ogromne wymagania rodziców i przyszłych teściów, a wrodzona nieśmiałość i gapowatość wcale mu nie pomagają. Kiedy postanawia przećwiczyć przysięgę małżeńską w lesie zupełnie niechcący... Żeni się z nieżyjącą już Emily. Victor zostanie zabrany do świata zmarłych i tylko od niego będzie zależeć, czy wróci do domu... Czy może zostanie na zawsze z nową żoną.
To będzie chyba jedna z najmniej obiektywnych recenzji, jakie zdarzyło mi się przez te dziewięć miesięcy napisać... Z tego prostego powodu, że kocham "Gnijącą pannę młodą" całym sercem. To animacja piękna, urocza, zabawna, w dodatku uzupełniona o cudowną ścieżkę dźwiękową (dziękuję, panie Elfman!). Oglądałam ją chyba z pięć, czy sześć razy i wiem, że powrócę do niej ponownie - to idealny tytuł, kiedy człowiek ma gorszy dzień i chce obejrzeć nieco ironiczną komedię o niecodziennej tematyce. Uwielbiam bohaterów - Victor to przesłodka, ale w sumie wierna i porządna ciapa, Emily... Cóż, nie wiem czy jest ktoś, kto na koniec filmu jej nie kibicuje. Rodzice Victora i Victorii są tak idealnie przerysowani, tak karykaturalni, że można się z nich tylko śmiać (święte oburzenie państwa Everglotów, kiedy córka "zarzuca" im, że przecież muszą się choć trochę lubić, bawi mnie za każdym razem). Wszystko - mimo, że robione w kolorze - jest mroczne i ukazane albo w świetle księżyca, albo w szarej mgle ponurego miasteczka i to buduje niesamowity klimat. Nie ma drugiej takiej animacji, nie ma drugiego filmu, który kochałabym równie mocno. Jest idealny na Halloween, idealny na styczniowy wieczór i popołudnie w środku lipca - jest po prostu doskonały, kiedy macie gorszy dzień i chcecie się uśmiechnąć. To po prostu cały Burton - ironiczny, dziwny, trochę straszny, ale w gruncie rzeczy ukazujący coś "niepokojącego" w takiej formie, że nie sposób tego nie polubić. Bo przecież to nie trup czy szkielet jest tu potworem.