poniedziałek, 13 lutego 2017

"Sztuka kochania" czyli rewolucja seksualna po polsku

Nareszcie! W sobotę wreszcie wyciągnęłam rodziców do kina i obejrzałam "Sztukę kochania. Historię Michaliny Wisłockiej". Od samego początku byłam okropnie szczęśliwa z powodu tego filmu - po pierwsze opowiada o bardzo ciekawej postaci, po drugie scenariusz pisał scenarzysta filmu "Bogowie", po trzecie tematyka ginekologii i seksuologii bardzo mnie interesuje. Wszystko razem sprawiało, że cieszyłam się jak dziecko za każdym razem, kiedy widziałam zwiastun i marudziłam tak długo, aż w końcu udało mi się znaleźć odpowiedni termin na wyprawę do kina.
Po pierwsze - jestem w szoku, że ktoś zabrał się za historię postaci tak kontrowersyjnej i niesamowitej jak Michalina Wisłocka. Ginekolog, seksuolog, kobieta bezpośrednia, autorka kilku książek, z których najważniejszą jest właśnie "Sztuka kochania". Wydana w 1976 roku pozycja okazała się bestsellerem, co na czasy PRLu było po prostu szokiem. Film jest więc głównie historią powstania książki, ale poza tym możemy poznać Wisłocką jako człowieka - odkrywamy sekrety jej małżeństwa, kolejnych związków, relacji z dziećmi. Temat trudny do przedstawienia i zrealizowania, bo życie tej kobiety było pełne kontrowersji i elementów, które nawet dziś uznalibyśmy za niecodzienne. Moim zdaniem - wyszło genialnie. Wydarzenia "teraźniejsze" (a więc lata siedemdziesiąte) przeplatają się z tymi przeszłymi - rozpoczynamy wydarzeniami tuż przed II Wojną Światową by stopniowo posuwać się dalej. Odkrywamy jak Michalina poznała swojego męża, jak wplątała się w miłosny trójkąt z nim i swoją najlepszą przyjaciółką Wandą i jak to wszystko się rozwiązało. Potem dowiadujemy się o jej kolejnym romansie - tym razem z żonatym mężczyzną. Wszystkie te wydarzenia razem tworzą nam spójną całość, która odkrywa przed nami przekonania Wisłockiej, wyjaśnia jej pewność w dążeniu do celu. Wiele jej słów ma sens tylko wtedy, kiedy przeanalizuje się je po pełnym seansie. Cała historia jest po prostu piękna - opowiada o kobiecej sile, determinacji, świetnie przedstawia realia PRLu, a także ludzką mentalność w sprawach seksualnych i to, jak ciężka jest walka z zabobonami. Swoją drogą przerażające, jak mało zmieniły się pewne przekonania na temat chociażby masturbacji...
Mamy więc ciekawą historię, która jest świetnie zrealizowana. Mnie nie przeszkadzały przeskoki czasowe, były odpowiednio opisane tak, że widz nie gubił się w tym, który mamy rok i co się aktualnie dzieje. Sceny seksu - absolutna rewelacja. Nie mam wrażenia, że jest ich za dużo, do tego są po prostu piękne pod względem estetycznym, ciekawe, różnorodne, zawsze pokazują "coś więcej" - czy to wprowadzają elementy charakteru postaci (w ten sposób poznajemy gwałtowność Stanisława Wisłockiego), czy pokazują momenty ważne dla bohaterki (perfekcyjna scena pomiędzy Wisłocką i Jurkiem na pomoście, zakochałam się!). Podobało mi się też, że to jeden z niewielu filmów (jeśli nie jedyny), w których można zobaczyć kobiecą sylwetkę w całości!
Plusem jest na pewno dobór aktorów. Nie wiem, czy jest tu ktokolwiek, kto nie pokazałby się z pozytywnej strony. Na pewno wyróżnia się Magdalena Boczarska w tytułowej roli - jest świetna i podobno doskonale oddała graną przez siebie postać (z tego co mówiła chociażby córka Michaliny Wisłockiej), ale warto też zwrócić uwagę na Eryka Lubosa czy Arkadiusza Jakubika. Okropnie dużo radości dały mi role epizodyczne, głównie komediowe, ale równocześnie zagrane doprawdy doskonale - Artur Barciś, Danuta Stenka (niech ona mówi do mnie więcej, jej głos jest przepiękny), czy (uwaga, to nie żart!) Borys Szyc, którego nazwisko w napisach początkowych przyprawiło mnie o zawał, ale w trakcie seansu okazało się, że jego występ jest nie tylko przyzwoity, ale nawet całkiem niezły! Nie będę wymieniać całej obsady, ale naprawdę, nie ma chyba nikogo, kto byłby ciemnym punktem.
Co jeszcze składa się na sukces "Sztuki kochania"? Charakteryzacja i kostiumy. Boczarska gra kobietę, która ma tak dwadzieścia jak i pięćdziesiąt lat i jest to doskonale pokazane jej makijażem. Dorobione zmarszczki, chociażby zupełnie inna cera, to wszystko jest tak doskonałe, że człowiek nie skupia się tak mocno na charakteryzacji, po prostu przyjmuje postać za autentyczną. Kostiumy to również kawał dobrej roboty - kolorowe stroje Wisłockiej są idealne, świetnie pokazana moda powojenna, przez stroje doskonale zarysowano kontrast między Michaliną a Wandą i ich sytuacją materialną. Scenograf też wykonał kawał dobrej roboty, bo turpistyczne wnętrza PRLowskich domów są jak żywcem wyjęte z lat siedemdziesiątych.
Podsumowując - cały film jest niesamowity, myślę, że to wielki krok w polskiej kinematografii i ważna produkcja. Cóż, dzięki niej książka Wisłockiej doczekała się wznowienia, mam więc nadzieję, że więcej osób pozna historię tej wielkiej kobiety. Liczę, że "Maria Skłodowska-Curie" będzie podobnym hitem.
W każdym razie polecam, gorąco polecam!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz