sobota, 25 lutego 2017

"Raport mniejszości" czyli przyszłość w naszych rękach

Koniec tygodnia, jaki to cudowny czas! Niby dopiero tydzień minął, odkąd rozpoczął się semestr, a ja już mam go dosyć. Piątek był dla mnie jak wybawienie, no i mogłam się spotkać z chłopakiem. I po raz kolejny - to on wybierał film. Stwierdzając, że musimy zabić lekki niesmak po "Łowcy androidów" (którego recenzję możecie znaleźć tutaj) wybrał dla nas "Raport mniejszości".
W roku 2054 nie ma już morderstw. Można im zapobiegać, zanim jeszcze się zdarzą, a potencjalni zbrodniarze są karani zanim jeszcze dokonają zamierzonego (lub nie, bo zabójstwa w afekcie również są wykrywane) przestępstwa. Wszystko to za sprawą wykorzystywania trójki jasnowidzów - są to dzieci narkomanów, które przeżywają kolejne wizje przyszłych morderstw. Dzięki temu, że ich widzenia są analizowane agenci specjalnej jednostki są w stanie określić czas, miejsce, ofiarę i sprawcę, a także zjawić się na miejscu zbrodni w odpowiedniej chwili. Jednym z najlepszych jest komisarz John Anderton (Tom Cruise), którego wciąż nękają demony przeszłości i który zapomnienia szuka w narkotykach. Kiedy kolejna wizja pokazuje właśnie jego w roli sprawcy zabójstwa z premedytacją musi uciekać, by dojść do tego, dlaczego właśnie taka przyszłość go czeka, podczas kiedy po piętach depcze mu Danny Witwer (Colin Farrell). Czy pomóc mu może wieszczka Agatha (Samanta Morton), najpotężniejsza z jasnowidzów? I czym są raporty mniejszości, które teoretycznie nie powinny istnieć?
Ten film trafił prosto w moje gusta - ma ciekawą historię, wątek pościgu, tajemnicy, całkiem ciekawego bohatera i świetne rozwiązanie całego konfliktu. Do tego ma dużo elementów przyszłości - czy to wizja jasnowidzów żyjących w basenie i podłączonych do komputerów, czy to inteligentny dom (teraz dość powszechny zabieg, ale ciągle mi się podoba, jeśli jest ciekawie przedstawiony), w końcu pojawiają się nawet nowe nośniki danych czy klub, w którym można spełnić swoje najgłębsze pragnienia w wirtualnym świecie. Nie piszę wiele o samej tajemnicy, bo nie chcę zdradzić niczego ważnego, ale uwierzcie, że wszystko świetnie się zazębia i razem daje nam ciekawy zwrot akcji. Choć postać czarnego charakteru da się odgadnąć, to dzieje się to góra na pięć minut przed jego zdemaskowaniem, także nie jest tak źle. Osobiście nie przepadam ani za Cruisem, ani za Farrellem, ale obaj wypadają tu bardzo dobrze, ich postacie nie są takie jednoznaczne, jak mogłoby się wydawać. Główny bohater nie jest idealny, jego problemy z narkotykami, tęsknota za synem, którego porwano sześć lat temu, do tego wciąż nieprzerobiona tęsknota za byłą żoną - to wszystko sprawia, że staje się bardziej naturalny i można się z nim łatwiej utożsamiać. Do tego to naprawdę dobry thriller - trzyma w napięciu, od samego początku przykuwa uwagę i nie pozwala oderwać od siebie oczu do samego końca. Podobało mi się też przesłanie i pytania, do których zadania zmusza fabuła - czy przyszłość jest z góry ustalona, czy możemy ją zmienić? Czy wybaczenie jest możliwe, jeśli tak to na ile? Czy powinniśmy w ogóle ingerować w los innych ludzi?
Jedynym minusem jest chyba nie do końca dobrze wyjaśniony sposób, w jaki jasnowidze "pobierają" wiadomości o morderstwie - teoretycznie robią to na podstawie ludzkich emocji, ale co z wypadkami, zabójstwami w afekcie? Czy wyczuwają "przyszłe" uczucia? Potrzebują do tego obecności innych, czy to dzieje się samo? Dobrze byłoby usłyszeć o tym więcej, bo to bardzo ciekawy wątek. Nie wiem, czy w książce, na podstawie której jest scenariusz, jest to opisane lepiej, ale tutaj wyszło to średnio. Dodatkowo zakończenie jest... Trochę za słodkie? Wszystko nagle jest idealnie, życie układa się perfekcyjnie i wszyscy są szczęśliwi. Odrobinę to wszystko naciągane, ale z drugiej strony bohaterowie zasłużyli na spokój.
W każdym razie jeśli ktoś lubi sci-fi, a nie zna tego filmu - gorąco polecam, samej jest mi za siebie wstyd, że do wczoraj nie znałam tej produkcji. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz