środa, 8 lutego 2017

"Przełęcz ocalonych" czyli prawdziwa, (nie)prawdopodobna historia

Zrobiłam to. Zawzięłam się i mimo, że trwało to dwa dni obejrzałam "Przełęcz ocalonych" - film, który zrobił furorę wśród widzów, zebrał najlepsze recenzje, na filmwebie może poszczycić się oceną 8.3 - ogólnie cud, miód i orzeszki. Odstręczał mnie tylko jeden fakt - to film wojenny. NIE ZNOSZĘ filmów wojennych. Zazwyczaj nic nie mogę poradzić na to, że okropnie mnie nudzą. Postanowiłam jednak przełamać się - w końcu to historia inspirowana prawdziwymi zdarzeniami, za reżyserię wziął się Mel Gibson, przecież nie może być tak źle!
I faktycznie - źle nie jest. Powiedziałabym nawet, że jest dobrze. Historia jest ciekawa, film zrealizowany jest świetnie, sceny batalistyczne... No dobra, i tak mnie znudziły, ale w porównaniu z innymi, które widziałam, nie były tak chaotycznie zmontowane i przynajmniej cokolwiek było widać, więc stwierdzam, że również zrobione są porządnie. Ale o czym opowiada?
Desmond Doss to młody, wchodzący w dorosłość mężczyzna mieszkający w rodzinnej Virginii. Jest głęboko wierzący, często czyta Biblię i modli się. Jak sam mówi, pragnął być lekarzem, ale nigdy nie był zbyt dobry w szkole i nie miał odpowiednich kompetencji. Postanawia więc zaciągnąć się do armii - jednak jak pogodzić chęć walki z postanowieniem nieużywania broni?
Desmond to postać autentyczna. Mężczyzna już niestety nie żyje, ale podczas jednej akcji uratował życie 75 żołnierzom, poświęcając własne życie i zdrowie, nie bojąc się wracać choćby po jednego człowieka. Oglądanie jego historii było przyjemnością i czuję prawdziwy podziw względem jego osoby. Ale... Niestety, nie umiem ukryć tego, że jego zachowanie na początku przyprawiło mnie co najmniej o ból głowy i irytację. Poszedł do wojska, po czym ODMÓWIŁ wzięcia broni do ręki. Jasne, można powiedzieć, że miał do tego prawo - od początku pragnął być sanitariuszem i ratować ludzi, miast ich zabijać. Nie znam się na wojsku, może to wina mojej niewiedzy, ale czy naprawdę tylko ja uważam, że facet, który pcha się w wir bitew i wojny bez żadnego przeszkolenia z używania broni (równie dobrze mógł nawet nie wiedzieć jak ją odpowiednio chwycić, by nie wystrzeliła!) jest niebezpieczny dla siebie i otoczenia? Szanuję jego przekonania religijne, ale dla mnie to głupota. Nie zmienia to faktu, że był bohaterem, a także naprawdę odważnym człowiekiem.
Co mi jeszcze przeszkadzało? Cóż, "wojskowość", niestety. Standardowo mamy wojskowe gnojenie, wydzieranie się sierżanta, niezrozumienie dla głównego bohatera. Mam wrażenie, że to jest element, bez którego film wojenny nie będzie po prostu kompletny, tak okropnie często się pojawia. Ale kiedy się już przez niego przebrnie to naprawdę jest lepiej. Historia miłości Desmonda i jego żony Dorothy jest urocza, są sobie tak cudownie wierni i tak wspaniale w sobie zakochani... Aż do przesady momentami. Niektórzy zarzucają tej relacji nadmierną słodkość - no może odrobinę, ale mój wewnętrzny romantyzm jakoś mi to złagodził. Na zdecydowany plus muszę zapisać muzykę w drugiej części filmu - przykuwa uwagę, wzmaga dramatyzm scen i równocześnie doskonale pasuje do całości.
Całościowo? Nie podzielam zachwytów, ale nie żałuję poświęconego na film czasu. Czy rozumiem oskarowe nominacje? Cóż... Domyślam się, co takiego akademia dostrzegła w całej produkcji (historie bohaterów są przecież bardzo lubiane), a nominację dla Andrew Garfielda popieram w pełni - mnie osobiście kojarzył się dotąd głównie z "Niesamowitym Spider-manem", ale teraz chyba nieco zmienię skojarzenie. Czekam jeszcze na "Milczenie" z jego udziałem, bo również zapowiada się świetnie!
Ode mnie to wszystko na dziś! Jutro spróbuję obejrzeć "Jackie", choć nie obiecuję, że uda mi się to na pewno. Gorące pozdrowienia, trzymajcie się!

PS. Teraz zdałam sobie sprawę, że nie odniosłam się do tytułu, genialna ja. Dlaczego nieprawdopodobna? Bo dalej nie wierzę, że ten człowiek to wszystko przeżył! To wygląda tak niesamowicie, kiedy on ratuje kolejnych żołnierzy, że człowiek zaczyna podejrzewać, że to wszystko jedynie patetyczny wymysł reżysera. Nie wiem na ile to wszystko jest podkoloryzowane, ale wygląda doprawdy fantastycznie, a jest jak najbardziej prawdziwe.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz