sobota, 6 października 2018

"Ostateczne rozwiązanie" czyli wszystko w białych rękawiczkach

Dawno dawno temu, kiedy oglądałam jeszcze telewizję, widziałam "Ostateczne rozwiązanie". Gdzieś tkwiło we mnie wspomnienie mocnego i interesującego filmu, ale na dobrą sprawę nie umiałam sobie przypomnieć nawet obsady. Postanowiłam więc wrócić do tego tytułu.
W Wannsee, w eleganckim dworku, spotykają się najpotężniejsi mężczyźni w nazistowskich Niemczech. Dowódcy wojskowi, statystycy, prawnicy - wszyscy oni będą debatować nad ostatecznym rozwiązaniem drażliwej kwestii żydowskiej.
Oglądając teraz ten film nie mogłam nie pomyśleć o "Dwunastu gniewnych ludziach" - bardzo podobny klimat i sposób rozegrania akcji. Kilkanaście osób w jednym pomieszczeniu, rozmawiających grzecznie przy stole - niby nic takiego, ale przez to właśnie fabuła przebrzmiewa tak mocno. Właśnie dlatego, że brakuje tu strzałów, krwi czy czołgów, jest to jeden z tych filmów wojennych, który do mnie trafia. Ma genialnych aktorów, nie tylko Kennetha Branagha, ale też Colina Firtha, Stanleya Tucciego i wielu innych, którzy spisują się absolutnie świetnie. Scenografia jest dobra, willa sprawia piorunujące wrażenie dostojeństwa i piękna, a do tego... No cóż, najmocniejszy jest chyba scenariusz. Dialogi, pełna odrębność każdego z mężczyzn, ich poglądy, które łączą się w jedno, by na koniec zaowocować wyrokiem podpisanym na ogromną część ludzkości. To kawał dobrego filmu, który cały czas trzyma w napięciu, choć przecież wiemy, jakie będzie jego rozwiązanie. Warto, warto, zdecydowanie warto.