poniedziałek, 27 lutego 2017

Oscary 2017 - podsumowanie

Co za noc! Za nami 89. ceremonia wręczenia nagród Amerykańskiej Akademii Sztuki i Wiedzy Filmowej! Była radość, rozczarowanie, mały skandal, zabawa, uszczypliwości - czyli wszystko to, czego można się było spodziewać po takiej imprezie. Specjalnie dla tych, którym się najnormalniej na świecie nie chciało poświęcić całej nocy, bo rano wzywały obowiązki albo poduszka zbyt mocno przyciągała, relacja (prawie) na żywo! Całą noc robiłam sobie notatki, choć uwierzcie, że muszę je edytować, bo o 4 nad ranem mózg dziwne rzeczy tworzy... Zapraszam!

Galę rozpoczął Justin Timberlake piosenką "Can't stop the feeling". Wszystko wyszło uroczo, wesoło, głośno - dokładnie tak, jak spodziewałabym się po takiej imprezie. Tancerze, aktorzy tańczący na widowni, Timberlake bawiący się własną piosenką - to naprawdę było przyjemne dla oka widowisko. Następnie przedstawił nam się prowadzący - w tym roku był to Jimmy Kimmel, producent i prowadzący na co dzień talk-show. Od początku rozpoczął z akcentami humorystycznymi, kiedy to zaczął dogryzać swoim kolegom po fachu. Szczególnie oberwało się Mattowi Damonowi, który chyba czymś się w tym roku naraził (nie wiem, czy chodzi o występ w "Wielkim murze")... I Donaldowi Trumpowi, choć pośrednio. Kimmel zażartował, że w tym roku nominowali Meryl Streep z przyzwyczajenia, przecież jest taką przereklamowaną aktorką z dwudziestoma nominacjami... Cóż, dogryzanie prezydentowi było jednym z ulubionych zajęć prowadzącego.

Ale czas na pierwszą statuetkę! Przyznana została w kategorii "Najlepszy aktor drugoplanowy" i powędrowała do Mahershala Aliego, za jego rolę w filmie "Moonlight". Choć nie mogę powiedzieć, że nie rozumiem tego werdyktu, to ciągle mam lekki niesmak, że za tak krótkie występy wciąż rozdaje się nagrody. Tak, grał świetnie, miał charyzmę i przyciągał wzrok, ale naprawdę chciałabym go więcej! Cóż, liczę jednak, że zobaczę ponownie tego aktora w innych produkcjach i tym razem dostanie większą ilość czasu na ekranie.
Kolejną przyznaną nagrodą była ta za "Najlepsze kostiumy" i tu otrzymała ją Colleen Atwood za film "Fantastyczne zwierzęta i jak je znaleźć". Jestem odrobinę zdziwiona tym werdyktem, ale dla pani Atwood jest to czwarta statuetka (wcześniejsze odebrała za pracę nad kostiumami w "Alicji w Krainie Czarów", "Wyznaniach gejszy" i "Chicago"), więc może kwestia pójścia na fali? Nie twierdzę, że jej prace były złe, wręcz przeciwnie, moim zdaniem świetnie oddały klimat Nowego Jorku lat 20. i świata magii, który tak kocham, ale jednak moje serce zostaje przy "Boskiej Florence" i kostiumach Consolaty Boyle. Liczę, że ona również zostanie doceniona w swoim czasie. Plus - Colleen zachowała się tak uroczo, wydawała się być totalnie zdumiona tą nagrodą, szła z taką miną, jakby się bała, że ktoś zaraz krzyknie, że to żart.
"Najlepsza charakteryzacja i fryzury" przypadła zaś ekipie pracującej przy "Legionie samobójców". Nie pisałam o tej kategorii w swoich typach z prostego powodu - poza "Legionem" nie widziałam innych nominowanych ("Star Trek: W nieznane" i szwedzki dramat "Mężczyzna imieniem Ove"), więc nie widziałam zbytnio sensu w mojej wypowiedzi. Nie jestem też w stanie w pełni skomentować tej nagrody, ale tak jak cały film scenariuszowo był... Zły, tak w sumie makijaż i fryzury faktycznie przedstawiały się nieźle (głównie myślę teraz o Jaredzie Leto jako Jokerze, ale też o El Diablo czy Panu Krokodylu).
Więcej, więcej, więcej nagród! "Najlepsze efekty specjalne"! Kategoria obładowana w tym roku niezwykle ciekawymi propozycjami, ale z pośród nich wybrano "Księgę dżungli" i teraz nie mam już argumentu, że nie obejrzę... Chociaż pewnie mój cykl "aktorskiego Disneya", który planuję zrobić, rozpocznie raczej "Piękna i Bestia", to "Księga" na pewno wejdzie w jego skład.

Ogólnie cała ceremonia była utrzymana w tonie jedności i tolerancji - dużo było przemów w tym stylu, dużo gestów mających wykazać, że wszyscy są zjednoczeni. Pełna harmonia i szczęście. Chyba najbardziej dosadny był fakt, że nie pojawił się reżyser nagrodzonego filmu nieanglojęzycznego "Klient" - mężczyzna jest Irańczykiem i to był jego sprzeciw przeciwko polityce USA stosowanej wobec imigrantów. Równie mocno zabrzmiał żart prowadzącego - Kimmel posłał Trumpowi tweeta, w którym poinformował go, że "Meryl mówi 'cześć' ".
Na gali pojawiła się też Katherine Johnson - jedna z bohaterek, o których opowiada film "Ukryte działania". Muszę przyznać, że to wywołało we mnie sprzeczne emocje - z jednej strony pani Johnson prezentowała się naprawdę pięknie, jak dama, mimo tego, że została wwieziona na wózku. Jednak... Czy to nie jest lekkie męczenie kobiety, która ma prawie 99 lat? Fakt, że zgromadzeni zgotowali jej piękne owacje, ale pani i tak nie była w stanie powiedzieć więcej niż "Dziękuję bardzo". Swoją drogą... Prezentująca ją Taraji Henson wyglądała po prostu zjawiskowo, nie mogłam oderwać od niej wzroku.
Potem przyszła pora na przedstawienie kolejnej, nominowanej piosenki. Zapowiedział ją Dwayne Johnson, było więc jasne, co teraz usłyszymy - "How far I'll go" w wykonaniu szesnastoletniej Auli’i Cravalho. Piękny głos, piękna piosenka, nie wiem jak to się dzieje, ale melodie Disneya wywołują u mnie zawsze dreszcze...

A skoro mowa o dźwiękach - czas na "Najlepszą muzykę oryginalną"! Cóż, obyło się bez zaskoczeń - Justin Hurwitz i "La La Land" triumfowali. Szczerze, to nie wyobrażam sobie, żeby dobry musical został pokonany w tej kategorii przez... COKOLWIEK. Również "Najlepsza piosenka" należała do "La La Landu", a konkretnie do "City of stars". Muszę jednak zaznaczyć, że kompletnie nie rozumiem zabiegu, kiedy piosenkę na gali oskarowej wykonuje ktoś inny niż w filmie - w tym przypadku obydwie piosenki z "La La Land" wykonał John Legend. Nie twierdzę, że wyszło mu to źle, w sumie nawet lepiej niż aktorom, ale... Po co? Taka sytuacja miała miejsce też w 2014, kiedy utwór z filmu "Ona" wykonał ktoś inny, choć w filmie śpiewany był przez Scarlett Johanson i Joaquina Phoenixa. No i warto wspomnieć o tym, że kiedy wszystkie występy czarowały od strony wizualnej w pewnym momencie pojawił się Sting - na krzesełku, skromnie, w ciemnościach, z gitarą w ręku i wykonał swój utwór naprawdę pięknie. Da się? Da się.

Cóż, Oscary to show i było to jasno widać, kiedy do sali wprowadzono grupkę turystów i muszę się zgodzić, że wyglądało to trochę jak wycieczka do zoo - obie strony wpatrywały się w siebie z fascynacją, zachwycając się i ciesząc jak dzieci. Denzel Washington udzielił pewnej parze ślubu, znowu inna kobieta nie była w stanie odkleić się od Meryl Streep (tu się nie dziwię, sama bym prawdopodobnie padła przed nią na kolana i nie wstała). Jednak mimo wszystko ta scena wydawała mi się dość dziwna i nie do końca właściwa... Jednak poważnie też było, zwłaszcza, kiedy pojawiły się zdjęcia ludzi filmu, którzy odeszli w zeszłym roku i muszę przyznać, że zrobiło mi się miło, kiedy pojawiła się podobizna i nazwisko Andrzeja Wajdy. To naprawdę miłe, że Amerykanie jednak wyjrzeli dalej, niż do sąsiedniego stanu.

Czas na "Najlepszą aktorkę drugoplanową". Przyznaję, że ta kategoria wprawiła mnie w ogromną radość, ponieważ statuetkę odebrała Viola Davis, grająca w filmie "Fences"! Cieszę się, że przynajmniej tutaj trafiłam *śmiech*, zresztą uważam, że naprawdę zasłużyła. Wydawała się być szczerze wzruszona, choć pojawiły się głosy, że to wszystko było wyreżyserowane, ale chcę wierzyć, że jej płacz był szczery i płynął z serca. W "Najlepszej animacji pełnometrażowej" królował "Zwierzogród" i odrobinę mnie to dziwi, bo uważam, że najlepszy nie był, choć oczywiście był wspaniały! Mam teorię, że jego przesłanie wyjątkowo się spodobało państwu w Akademii - no wiecie, tolerancja, porzucenie schematów, jedność, brzmi znajomo? Nie mówię, że to źle, ale naprawdę mam wrażenie, że głównie o to chodziło.
Jako, że nie bardzo się wypowiem o kategoriach technicznych ich telegraficzny skrót:
Najlepszy montaż dźwięku: Sylvain Bellemare za "Nowy początek"
Najlepszy dźwięk: Andy Wright, Kevin O'Connell, Robert MacKenzie, Peter Grace za "Przełęcz ocalonych
Najlepszy montaż: John Gilbert za "Przełęcz ocalonych"

Najlepsze zdjęcia: Linus Sandgren za "La La Land" - popieram w 100%, przepiękne ujęcia, nie wyobrażam sobie innego triumfatora!
Najlepsza scenografia: David Wasco, Sandy Reynolds-Wasco za "La La Land"
Najlepszy scenariusz adaptowany: Tarell McCraney, Barry Jenkins za "Moonlight"
Najlepszy scenariusz oryginalny: Kenneth Lonergan za "Manchester by the sea" (swoją drogą umierałam cały wieczór słuchając zachwytów prosto ze studia Canal + - nie, ciągle nie kupuję tego filmu)
Najlepszy reżyser: Damien Chazelle za "La La Land"

Ok, "przeskoczyłam" nad tym wszystkim... Zostały nam trzy kategorie, wzbudzające największe emocje! "Najlepszy aktor pierwszoplanowy"... Cóż, bałam się tego i stało się. Zwyciężył Casey Affleck za rolę w filmie "Manchester by the sea"... I nie, nie rozumiem tego. Nie rozumiem dlaczego pełna cierpienia mina, utrzymywana przez calutki film jest więcej warta niż kreacje Washingtona, Mortensena czy Garfielda! Więc powiedzmy, że jestem w głębokiej żałobie i będę ją nosić przez następny rok.
Przy "Najlepszej aktorce pierwszoplanowej" cieszyłam się już bardziej, choć ciągle nie była to ekstaza. Wygrała Emma Stone grająca w "La La Land", co chyba nikogo specjalnie nie zdziwiło po tym, jak zgarnęła Złotego Globa i nagrodę BAFTA. I ja się jak najbardziej zgadzam z tym werdyktem, ale mimo wszystko chyba chciałabym, żeby Meryl Streep zrównała rekord Katharine Hepburn i dostała czwartego Oscara. Nie wiem, czy Akademia ma jej przesyt i nie chce jej nagradzać, czy po prostu chcą dać szanse też innym, świetnym przecież aktorkom?
No i w końcu "Najlepszy film". To, co się wydarzyło to był, moim zdaniem, skandal. Najpierw usłyszeliśmy tytuł "La La Land", no więc cała ekipa wychodzi na scenę, ściskają się, śmieją, płaczą, trzymają statuetkę, zaczyna się przemowa... Nagle z tyłu - zamieszanie, przepychanki... I co? I jednak nie. Jednak wygrywa "Moonlight". Bo ktoś koperty pomylił, ups ups. Nie mogłam w to uwierzyć i mam wrażenie, że ludzie tam zgromadzeni również nie... Trochę jednak wstyd, zwłaszcza, że to główna kategoria. Co do werdyktu powiem tak - zaskoczenia nie ma, bo uważam, że "Moonlight" jest skrojony pod Oscary. Trudna tematyka, dobór obsady, problemy rasowe, to wszystko składa się moim zdaniem na sukces tego filmu. Szkoda, że po raz kolejny dramat wygrywa, bo to zaczyna być męczące, ale cóż... Miejmy nadzieję na odmianę w przyszłym roku.

I to już wszystko ode mnie! Dziękuję tym, którzy czytali moje wynurzenia, mam nadzieję, że coś z nich wynieśliście dla siebie. Czy wy jesteście zadowoleni z rozdanych statuetek? A może uważacie, że powinny przypaść zupełnie komuś innemu? Piszcie, dzielcie się ze mną swoimi spostrzeżeniami! Ja aktualnie robię sobie co najmniej kilkudniową przerwę, aby odpocząć od filmów (ha, po prostu idę oglądać seriale!), a potem wrócę z nowymi recenzjami, powróci też Top10, pojawią się porównania remaków z oryginałami... Oj, pomysłów mam dużo, uwierzcie! Trzymajcie się ciepło!

2 komentarze:

  1. Bardzo składnie napisany post. Podoba mi się Twoje podejście do gali i zdecydowanie zgadzam się z opinią na temat "Moonlight" - szkoda, że Akademia staje się tak przewidywalna, jeśli chodzi o najważniejszą kategorię gali :<

    OdpowiedzUsuń
  2. Większości filmów niestety nie obejrzałam, choć zamierzam nadrobić, zwłaszcza "Księgę Dżungli", o której cały czas słyszę coś dobrego, a teraz jeszcze Oscar. To samo z "La La Land", też koniecznie muszę obejrzeć. I choć zdaję sobie sprawę, że kostiumy, tak jak mówisz, w "Boskiej Florence" są rzeczywiście przepiękne, tak w cichości duszy kibicowałam "Fantastycznym Zwierzętom..." i bardzo mnie ta statuetka cieszy ^^

    OdpowiedzUsuń