czwartek, 16 lutego 2017

"Ukryte działania" czyli kosmos będzie nasz!

Mój pochód przez filmy oskarowe trwa dalej! "Ukryte działania" wydawały mi się od początku ciekawe - NASA, niezależne kobiety, problemy czarnoskórych (znowu...)... Choć sam opis dystrybutora już przyprawił mnie o śmiech, ponieważ "pomagają przy pierwszym na świecie wysłaniu człowieka w kosmos." - no chyba jednak Amerykanie nie wysłali pierwszego człowieka w kosmos? Cóż, trudno, każdemu zdarzają się błędy, pomówmy o filmie!
Lata 50. XX wieku - trzy Afroamerykanki pracują w NASA i chcą pomóc swojej ojczyźnie w wyścigu przeciwko Związkowi Radzieckiemu. Każda z nich jest błyskotliwa i mądra, ale z drugiej strony wszyscy wiedzą, jak ciężka była sytuacja czarnoskórych kobiet w tamtych czasach. Katherine (Taraji P. Henson, mnie do tej pory znana z obu części "Myśl jak facet") jest genialnym matematykiem i fizykiem, wykonuje skomplikowane obliczenia właściwie w myślach. Jednak musi znieść gorsze traktowanie w swoim nowym dziale, choć bardzo pragnie się wykazać przed szefem (Kevin Costner). Mary (Janelle Monae) chce być konstruktorem rakiet, jednak potrzebuje do tego odpowiednich kursów. Co ma zrobić, skoro są dostępne tylko dla mężczyzn i to białych? Dorothy (Octavia Spencer) byłaby świetnym kierownikiem - jest odpowiedzialna, doskonale zna się na swojej pracy i potrafi zarządzać ludźmi. Co z tego, skoro Vivian (Kirsten Dunst, do której chyba nigdy się nie przekonam...) nie ma zamiaru dać jej tej funkcji, która przecież wiąże się z odpowiednim prestiżem?
Całość filmu... Hm, może nie jest to specjalnie odkrywcza historia, ale zdecydowania ciekawa (oparta na autentycznych wydarzeniach), a problemy bohaterek są ukazane w sposób nienachalny i bardziej jako tło historyczne czy obyczajowe niż jako główny wątek całej opowieści. Większość fabuły koncentruje się wokół postaci Katherine - widzimy więc jej karierę, nowy związek z pułkownikiem Johnsonem (wspominany w recenzji "Moonlight" Mahershala Ali), relacje z córeczkami. Aktorki są autentyczne i przyjemnie się je ogląda, zresztą większość obsady jest dobrana naprawdę dobrze. Costner wygrywa jako szef, z jednej strony to ten typ, który skupia się przede wszystkim na wykonaniu zadania, mimo wszystko jednak nie jest obojętny na ludzkie problemy. Nie pasowała mi jedynie Kirsten Dunst, ale ogólnie nie przepadam za tą akurat aktorką, nieważne w czym gra. Octavia Spencer na ten moment jest moją faworytką do Oskara za drugoplanową rolę kobiecą (jeszcze dwie kandydatki są mi nieznane) - okropnie mi się podobała jako pełna dumy i godności dama, a scena w bibliotece absolutnie podbiła moje serce.
Były zachwyty to może o słabościach - trochę kiepsko jest wytłumaczony cały kontekst z NASA. To znaczy... Właściwie nie wiemy po co taka masa kobiet jest tam zatrudniona, co dokładnie tam robią. Skąd się tam wzięły, skoro ich sytuacja społeczna jest tak zła? Poza tym... No cóż, momentami film nieco nudzi i dłuży się. To nie jest koszmar, ale czasem człowiek ma ochotę poprzeglądać kwejk i tylko słuchać w tle, a to nie jest najlepsza rekomendacja. Nie zmienia to jednak faktu, że warto poświęcić dwie godziny życia i zapoznać się z tą produkcją - choćby dla interesującej historii i postaci silnych kobiet, które starają się znaleźć sobie miejsce w niełatwej rzeczywistości.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz