środa, 31 maja 2017

Remake kontratakuje! - "Psychoza" vs "Psychol"

Kto nie słyszał o "Psychozie"? Nawet, jeśli ktoś nie lubi thrillerów, nazwisko Hitchcock musiało choć raz przebrzmieć mu w uszach. A co ze słynną sceną prysznicową? Któż nie kojarzy tego rozdzierającego krzyku - choćby dlatego, że jest wykorzystywany w licznych innych filmach, gifach, vlogach itp. Ale czy wiecie, że ta słynna produkcja po 38 latach doczekała się remake'u? Czy to był dobry pomysł? Czy cokolwiek się udało? I czy to w ogóle było potrzebne?


Siadając do oglądania "Psychozy" byłam podekscytowana, ale też lekko przerażona. To było moje drugie zetknięcie z Hitchcockiem - pierwszym były "Ptaki", które były dla mnie tak ogromną traumą, że chyba nie zmierzę się z nimi po raz drugi (a na pewno nie w najbliższym czasie). O dziwo jednak "Psychoza" przypadła mi do gustu. Ba, po zakończeniu seansu byłam zachwycona i rzuciłam się do czytania różnych ciekawostek, by jeszcze lepiej poznać film - tym razem od kuchni. Trzy dni później obejrzałam remake... I zonk. Dlaczego?
Zacznijmy od tego, że oba filmy opierają się na tym samym scenariuszu. Tak, dobrze czytacie - remake tak naprawdę nie jest remakiem, a kalką. Wszystko jest identyczne - wydarzenia, zachowania postaci, nawet dialogi. Już samo to dla mnie zdyskredytowało wersję z '98 roku - po co robić powtórkę z rozrywki? To nigdy nie wyjdzie tak samo dobrze!
Sama fabuła to połączenie kryminału i horroru. Miaron Crane wykrada swojemu szefowie 40 tysięcy dolarów i ucieka z nimi, chcąc się spotkać ze swoim ukochanym. Po drodze zaskakuje ją burza i tak kobieta trafia do motelu prowadzonego przez Normana Batesa. Mężczyzna jest bardzo samotny, ponieważ mieszka jedynie ze schorowaną i apodyktyczną matką. Niepozorne wydarzenia zmieniają się, kiedy Marion zostaje zamordowana, a w jej poszukiwania włącza się jej siostra i kochanek.
Jestem naprawdę fanką tego scenariusza i w moim odczuciu jest praktycznie bezbłędny - idealnie dozuje napięcie, ma genialny zwrot akcji, a akcja toczy się wartko. Jednak dalej uważam, że idealne kopiowanie go jest idiotyzmem, tak więc punkt w kwestii fabuły przypada oryginałowi - po prostu był pierwszy.

Chyba najbardziej niesamowitą postacią "Psychozy" jest Norman Bates. Uroczy, miły młodzieniec, który wydaje się być bardzo samotny i nieszczęśliwy, ale równocześnie skrywa przed światem sekret... To postać skomplikowana i trudna do oddania w sposób wiarygodny. Która wersja lepiej nam go przedstawiła?

Odpowiedź jest jasna dla każdego, kto zapoznał się z obydwoma wersjami. Anthony Perkins był urodzonym Batesem - idealnie oddawał jego szaleństwo połączone z niewinnością. Jego psychodeliczny uśmiech sprawia, że nawet patrząc na zdjęcie mam ciarki. Vince Vaughn nie ma nawet połowy tej naturalności - jego kreacja zupełnie mnie nie przekonała. Uwielbiam scenę, w której Norman rozmawia z Marion o swojej matce - choć w obu wersjach użyto dokładnie tych samych słów to siła wyrazu tego momentu w '60 roku była milion razy większa niż w remake'u - tam to wszystko wypadło blado, nieprzekonująco, jakby Vaughn klepał po prostu tekst z pamięci. Perkins mnie urzekł i nie jestem w stanie powiedzieć o nim złego słowa - stworzył tę postać i idealnie się w nią wczuł.

Klimat, fabuła, jedna z głównych postaci... Jednak jedną z najważniejszych rzeczy są sceny grozy - bez nich nie byłoby horroru. No właśnie, jak one wypadły?

Na dzień dzisiejszy sceny morderstw (w tym ta pod prysznicem) w oryginale wypadają... Cóż, odrobinę śmiesznie. Widać, że nóż nie ma szans trafić w ciało, przez co nieco siada realizm... Mimo wszystko dalej jest to swego rodzaju klasyk, w dodatku o ciekawym pomyśle. W remake'u... Byłam załamana. Serio. Nóż nie dość, że po raz kolejny omijał ofiarę to w dodatku aktorka rzuca się jakby ją kopał prąd, w środku sceny morderstwa pojawiają się wstawki zachmurzonego nieba... Czym był ten dziwny pokaz?!
Scena kulminacyjna za to... Cóż, w oryginale to ideał, tam gra po prostu wszystko - muzyka idealnie buduje napięcie, aktorzy wyglądają rzeczywiście grają przerażonych, a Perkins wydaje się być wcieleniem samego Diabła. Za to w nowej wersji w tej scenie nie poszło nic. Mimo, że muzyka ta sama (tak, oprócz scenariusza zerżnięto też genialny soundtrack Herrmanna), to Vaughn nie udźwignął tej sceny, a w dodatku mimika aktorki - swoją drogą, mowa tu o Julianne Moore - kuleje wybitnie. Kobieta wygląda na znudzoną, ewentualnie lekko zdumioną, ale z całą pewnością nie przerażoną! Siadaj remake'u, pała!

Muszę też poskarżyć się wam na jeszcze coś. Mianowicie... No cóż, film z lat 60. miał prawo się zestarzeć, prawda? Spodziewałabym się, że kiedy ktoś 36 lat później zrobi remake to naprawi błędy, poprawi scenografię, ogólnie - skorzysta z tego, co przyniosła nam technika.
Kiedy oglądałam wersję z '98 miałam wrażenie, że oglądam ten sam film, tylko w kolorze.
Poważnie. Reżyser specjalnie kopiował WSZYSTKIE błędy, jakie pojawiły się w oryginale, plus dorzucił jeszcze swoje własne. Nie rozumiem tego, nie chcę zrozumieć i uważam, że było to kompletnie niepotrzebne. Cały remake był zupełnie zbędny, wyszedł koszmarnie. Wszystko, co w nim dobre zostało przekopiowane ze słynnego oryginału, a to naprawdę źle o nim świadczy.
Werdykt: Zdecydowanie wygrywa wersja Hitchcocka, bez dwóch zdań. Wersja z '98 woła o pomstę do nieba i naprawdę - nie radzę jej oglądać, bo można sobie jedynie zepsuć świetny film.

1 komentarz:

  1. Za każdym razem, gdy patrzę wstecz na to, co mi się przydarzyło, zawsze doceniam wspaniałego dr Akhere (Akheretemple@yahoo.com) za to, co dla mnie zrobił. Ten rzucający czar sprowadził moje finanse, które opuściły mnie bez żadnego powodu. Spotkałem wielkiego rzucającego czar i powiedział mi wszystko, co muszę zrobić! Teraz cieszę się, że doktor Akhere przywiózł go z powrotem i kocha mnie bardziej niż kiedyś! możesz również skontaktować się z nim na jego aktywnym adresie e-mail (Akheretemple@yahoo.com) lub dodać go na Whats-app: +2348129175848.

    OdpowiedzUsuń