niedziela, 28 maja 2017

"Krąg" czyli po co komu prywatność?

Są takie filmy, które przerażają. Nie za sprawą krwi, latających flaków, czy wariata z siekierą. Nie, chodzi mi o przerażenie, które ogarnia człowieka, gdy zaczyna się zastanawiać "A co by było, gdyby to była prawda?'. "Krąg" jest dokładnie takim filmem - pokazuje rzeczywistość wcale nie tak odległą od tej, w której na co dzień żyjemy i przekształca ją tak, że otwieramy oczy ze zdumienia i przerażenia.
Mae (Emma Watson) dostaje pracę w globalnej sieci Circle. Wszystko wydaje się być idealne - dadzą jej świetną pensję, ubezpieczenie zdrowotne, będzie blisko swojej przyjaciółki Annie (Karen Gillan), a dodatkowo uda jej się poprawić sytuację chorego na stwardnienie rozsiane ojca i opiekującej się nim matki. Brzmi jak bajka, prawda? Cóż, jednak Circle to coś więcej niż praca i Mae szybko przekonuje się, że jeśli chce tu coś osiągnąć, to nie ma już powrotu do samotnych wypraw kajakiem... Czy przekonujący Bailey (Tom Hanks) wciągnie ją w korporacyjną machinę?
Historia nie jest specjalnie odkrywcza - to chyba połączenie wszystkich filmów z cyklu "zła korporacja" z "Nerve" i "Salą samobójców", ale mimo to podeszłam do niej z zaciekawieniem i otwartością. Moim zdaniem warto robić takie filmy, jeśli tylko będą poprowadzone w sposób porządny. Czy ten jest? Cóż... Całość zapowiadała się naprawdę nieźle! Mae to idealistka, widać to od razu. Chce czegoś więcej niż nudnej posady za biurkiem, w dodatku obchodzi ją los rodziców - ot sympatyczna bohaterka, nic specjalnego. Kiedy dostaje się do Circle jej życie się zmienia i ona sama nie do końca się w tych zmianach odnajduje - nagle każą jej brać udział w imprezach, o wszystkim pisać na swoim koncie, a bardzo dziwni i radości ludzi (którzy wydają się być czymś naćpani) powtarzają, że z jednej strony to tylko zabawa, ale z drugiej jeśli chce coś w firmie osiągnąć, to koniecznie musi się w to wszystko zaangażować. Spotkania firmowe to wielka debata, na której Bailey kusi perspektywą ogromnych możliwości, jeśli tylko Circle rozszerzy swój zasięg i pójdzie o krok dalej, a potem jeszcze dalej! Wszystko to z dobrotliwym uśmiechem Toma Hanksa, który kompletnie nie wygląda na złego gościa - a kto nie zaufałby kochanemu wujkowi?
Problem w tym, że filmowi brakuje wyrazu. Zmiany zachodzące w Mae są logiczne - poddawana powolnemu praniu mózgu dziewczyna zaczyna czuć potrzebę bycia obserwowaną, choćby dla własnego bezpieczeństwa - ale w jej działaniach brak zdecydowania i czasem trudno się połapać (zwłaszcza pod koniec), co ona tak naprawdę chce osiągnąć. Nie wiem, czy to wina Watson czy postać z gruntu jest tak dziwnie napisana, dość, że wyszło to źle. Dawny przyjaciel Mae, Mercer (Ellar Coltrane), który miał być ostoją normalności, wyszedł tak okrutnie sztucznie, że jego postać była mi solą w oku przez cały film. Aktor ma praktycznie jeden wyraz twarzy, ciężko więc uwierzyć, że wstrząsają nim jakiekolwiek emocje, a jego kłótnia z Mae wypada tak nierealistycznie, że do końca nie byłam pewna, czy ten koleś w ogóle mówi poważnie. Jaśniej wypadła za to Karen Gillan - najpierw naładowana narkotyczną energią, potem zaliczająca stopniowy zjazd, by w końcu stoczyć się na dno. Jednak ten przypadek to bardziej krytyka wyścigu szczurów, który panuje ogólnie w korporacjach, niż jakiekolwiek stanowisko wobec mediów społecznościowych i "życia" w Internecie. I nie zrozumcie mnie źle - lubię, kiedy film nie moralizuje, tylko pozostawia pole do interpretacji widzowi. Ale tutaj... Cóż, zabrakło mi mocnego akcentu, zakończenia, które jasno mówiłoby, jakie stanowisko zajęła Mae. Jej zachowanie na koniec jest tak niejasne, że właściwie nie wiadomo, czy pozbawiła wszystkich prywatności, czy po prostu zagrała producentom na nosie.
W dodatku film miał trochę fabularnych ślepych dróg, jak na przykład wątek założyciela Circle, Ty'a (John Boyega). Po co był ten koleś, czego chciał tak naprawdę i jaką rolę odegrał - to są świetne pytania, ale niestety film nie daje na nie odpowiedzi. Nie jestem w stanie ocenić postaci, kiedy nie znam ich motywacji! To samo dotyczy Baileya - czy był nastawiony na zysk? Co ukrywał w swoich prywatnych maila? Do czego chciał wykorzystać poufne dane? Ludzie, to nie są pytania niewielkiej wagi, one decydowałyby, jak mam odebrać ten film! Kiedy nie dostałam na nie odpowiedzi, czułam się... Oszukana. I do teraz się tak czuję - jakby ktoś podał mi całkiem ciekawy wstęp, może nieco oklepany, ale jednak ciekawy, po czym urwał w połowie i zostawił mnie tak.
To mogło być naprawdę ciekawe doświadczenie, bo podobał mi się sposób reżyserowania, prowadzenie kamery i coś, co niezmiennie robi na mnie wrażenie - wyświetlanie wiadomości na ekranie i przedstawienie w ten sposób wszelkich konwersacji (wiem, że to już któryś raz, jak wykorzystuje się to w filmach, ale ciągle mi się to nieodmiennie podoba). Ale tak wielkich dziur fabularnych wybaczyć nie mogę i to zaniża moją całkowitą ocenę. Żałuję, bo spodziewałam się czegoś bardziej wyrazistego i mocniejszego, a dostałam poprawną zaledwie papkę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz