poniedziałek, 29 maja 2017

"Orzeł wylądował" czyli Niemiecki mundur

Ach, muszę się naprawdę wziąć do roboty, bo jak tak dalej pójdzie to nigdy nie skończymy z chłopakiem "Dynastii Tudorów" i cały czas to on będzie wybierał filmy! Choć muszę przyznać - niepotrzebnie bałam się "Orła". To niezupełnie film wojenny, w każdym razie tę wojnę zepchnięto tam na margines. Ja wcale nie narzekam!
Pułkownik Kurt Steiner (Michael Caine) został wraz ze swoimi ludźmi zesłany do wykonywania wręcz samobójczych misji. Wszystko to z powodu zachowania "niegodnego niemieckiego oficera" - mianowicie uratowania żydowskiej dziewczyny i głośnego krytykowania wyższego stopniem. Kiedy więc powstaje plan powstania Winstona Churchilla oczywistym staje się, że to właśnie oni zostaną oddelegowani do tego ryzykownego zadania. Zrzuceni w przebraniu polskich spadochroniarzy, Niemcy lądują w malowniczym brytyjskim miasteczku. I wszystko poszłoby dobrze, gdyby nie pewien wypadek w młynie...
Moim podstawowym problemem, który pojawia się zazwyczaj podczas oglądania filmów wojennych, jest zupełne nieznanie realiów. Jasne, wiem, kiedy była II Wojna Światowa, ale wszystkie bitwy czy dowódcy... No cóż, jestem raczej nieobeznana w temacie. Tutaj ten problem nie istnieje, ponieważ, jak pisałam wyżej, wojna jest jedynie tłem wydarzeń, które są całkowicie zmyślone. Sam koncept jest naprawdę ciekawy - porwanie Churchilla, praktycznie samobójcza misja dla upodlonego oddziału i ich dowódcy. Jednak w moim odczuciu film ma kilka sporych problemów... Podstawowym jest na pewno jego długość i tempo, w którym rozwija się akcja, zwłaszcza na początku. Wszystko to, co streściłam wam w krótkim opisie... Cóż, zajmuje przeszło półtorej godziny filmu. I tak, zdjęcia uroczego miasteczka są całkiem ładne, ale ile można je oglądać?! Tak więc w filmie, gdzie spodziewać by się można było jakiegoś wojska, jakiś planów, taktyki... Przez blisko godzinę patrzymy jak Irlandczyk (Donald Sutherland) przeżywa błyskawiczne zakochanie, a dziewczyna w ciągu dwóch dni wpada w miłość tak głęboką, że jest w stanie zabić! Przyznam się szczerze, że patrzyłam na to z rozdziawionymi ustami i niemym pytaniem "Co?!" w oczach. Minęły dwa dni, a ja dalej nie rozumiem, po co wciśnięto ten wątek i czy naprawdę był tak niezbędny dla całej fabuły. Sam Liam to postać komediowa, rzucająca niewybrednymi żartami, ale jednak dająca się lubić - ciągle jednak mam wrażenie, że nie był do końca potrzebny.
I choć miło było zobaczyć Niemców od drugiej strony, a nie tylko ukazywanych jako ludzi bez serca... Muszę przyznać, że Michael Caine nawet będąc Niemcem pozostał Brytyjczykiem. Jego maniera wciąż przywodziła mi na myśl Alfreda, którego grał w "Mrocznym rycerzu" - ta sama grzeczność, mądrość i opanowanie. Brakowało jeszcze, żeby podał herbatę Amerykanom...
Do tego... Ja przepraszam, ale kto na terytorium wroga ubiera niemiecki mundur?! Ja rozumiem - honor, duma narodowa, wszystko jasne, ale to już jest zachowanie graniczące z głupotą. Wydawało mi się to strasznie leniwe ze strony scenarzysty - jakby nie mógł wymyślić innego sposobu na zdekonspirowanie Niemców i złapał się przysłowiowej brzytwy.
Tak więc największym moim problemem, kiedy oglądałam ten film, było to, jak mam go traktować? Wstawki komediowe, momentami wręcz zakrawające o absurd były zupełnie niepotrzebne, ale z drugiej strony zabrały prawie godzinę filmu. Następnie przechodzimy do faktycznej akcji i tę część oglądało mi się zdecydowanie lepiej - to były w końcu wydarzenia, których się spodziewałam. Całość... Cóż, takie 6/10, niezłe, ale bez szału. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz