niedziela, 14 maja 2017

"Buntownik z wyboru" czyli co się kryje w umyśle geniusza

Uwaga, wracam! Udało mi się wygospodarować czas, sama nie mam pojęcia jakim cudem! W każdym razie wróciłam do filmów ze swojej listy i tym razem wybór padł na "Buntownika z wyboru" nagrodzonego niegdyś dwoma Oscarami. Zaintrygowana opisem spodziewałam się dobrego kina. Czy je dostałam?
Will (Matt Damon) jest geniuszem. Posiada niesamowitą wiedzę, jego umysł jest nieprzeciętny. Jednak chłopak nie ma żadnego wykształcenia, pracuje jako sprzątacz, a jego głównym zajęciem jest przesiadywanie w barach i wywoływanie burd. Jednak pewnego dnia jego umiejętności zostają odkryte przez profesora Lambeau (Stellan Skarsgard), który chce zrobić z niego wielkiego matematyka. Aby to osiągnąć Will musi jednak odbyć terapię z psychologiem (Robin Williams). Tylko jak dotrzeć do tak skomplikowanej osoby i jak nakłonić ją, by zmieniła swoje życie?
Film ma w sobie niesamowitą dozę ciepła i mądrości, której nie spodziewałam się po tej produkcji. Nie przepadam za Mattem Damonem, ale tutaj jego poza aroganckiego młodzieńca, który ukrywa za maską wszystkie swoje problemy niesamowicie przypadła mi do gustu. Will jest postacią złożoną i skomplikowaną, powoli rozbudowywaną przez cały film, by na koniec otworzyć się przed psychologiem (i widzem przy okazji) całkowicie. Jego historia jest niezwykle poruszająca i łezka się kręci w oku, kiedy człowiek zrozumie wszystkie burze targające tym młodym chłopakiem. Damon jest wspaniały w tej roli, dokładnie kogoś takie wyobrażałabym sobie do odgrywania takiej postaci - ma ten sam rodzaj uroku co DiCaprio w "Złap mnie, jeśli potrafisz".
Ale moje serce podbił Robin Williams, który gra terapeutę z problemami (Boże, wszyscy mają problemy w tym filmie). Sean nie może sobie poradzić ze stratą ukochanej żony, zamknął się w swoim świecie wspomnień i trzyma się z daleka od życia. Kiedy ma zająć się Willem wszystko się zmienia. I tu niesamowity plus dla scenarzystów - Matta Damona i Bena Afflecka - którzy stworzyli świetne dialogi, nie tylko między tymi dwoma postaciami, ale w ogóle. Jednak nie da się ukryć, że konfrontacje między Seanem i Willem są zawsze gorące i aż iskrzą. Obaj panowie nie boją się powiedzieć sobie prawdy, choćby ten drugi nie chciał jej usłyszeć - ich potyczki zazwyczaj kończą się kłótnią i urażonymi uczuciami, jednak dla widza to tylko dodatkowa gratka. Swoje trzy grosze dodaje tu też Skarsgard - osobiście bardzo lubię tego aktora i uważam, że świetnie spaja całość fabuły, jako ten motor, który zmusza Willa do wyjścia ze swojej skorupy.
Wiele osób zachwyca się też rolą Bena Afflecka, ale muszę przyznać, że dla mnie był on... Może nie niepotrzebny, ale na pewno nie niezastąpiony. To taka rola, którą mógłby chyba zagrać każdy i świat by na tym szczególnie nie ucierpiał. Tak samo sprawa ma się z jego bratem Caseyem (ciągle nie wybaczyłam mu "Manchester by the sea" i czuję, że moje uprzedzenie jeszcze trochę potrwa), którego właściwie mogłoby nie być.
Co dziwne - kiedy zobaczyłam, że muzyką zajmował się Danny Elfman spodziewałam się ciekawego soundtracku, jednak ten faktyczny nijak nie przyciągnął mojej uwagi. Był... Po prostu wtapiający się w opowieść, zupełnie niczym się nie wyróżnił i nie powiem - trochę mnie to rozczarowało, bo spodziewałam się czegoś naprawdę dobrego.
Polecam zapoznać się z tą produkcją, bo Oscary dla Williamsa i scenariusza są całkowicie zasłużone. Jeśli ktoś lubi inteligentne dramaty z ciekawą puentą na koniec to ten film jest pozycją obowiązkową.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz