niedziela, 28 maja 2017

"Jutro będziemy szczęśliwi" czyli ile warte jest szczęście

Och, jak cudownie jest wrócić do pracy i obejrzeć sobie film, na który się miało ochotę już od jakiegoś czasu. Nie dalej jak dwa dni przed seansem w radio słyszałam, że francuscy krytycy narzekają, że to "zbyt lekka komedia" o "błahych kwestiach". Jednak ostatnio wszystkie komedie z Francji wychodzą na naprawdę niezłym poziomie, tak więc nie zniechęcałam się. I po raz kolejny przekonałam się, że słuchanie krytyków to zły pomysł.
Samuel (Omar Sy) wiedzie beztroskie życie pełne alkoholu, imprez i pięknych kobiet. Wydawać by się mogło, że nic nie może sprowadzić go na ziemię, dopóki nie odwiedza go Kristin (Clémence Poésy) - kobieta, z którą spędził jedną noc. Na rękach ma niemowlę i twierdzi, że jest to córka Samuela. Kiedy kobieta podstępem zostawia mu dziecko mężczyzna jest przerażony - nie tak miało być! Jednak podróż do Londynu nie pomaga mu w odnalezieniu matki i skazany jest na wychowanie Glorii... Po dziesięciu latach Kristin wraca i chce odebrać mu córkę. Jaki finał spotka Samuela?
Muszę przyznać, że ten film mnie zauroczył. Omar jest wspaniały, idealnie oddaje wszystkie emocje targające bohaterem i świetnie przedstawił zmianę jego sposobu życia i myślenia. Jest zdecydowanie najjaśniejszym punktem filmu - bez niego myślę, że ubyłoby mu czaru. To trochę taka nowoczesna "Sprawa Kramerów" - ojciec zostaje sam z dzieckiem, wychowuje je, przywiązuje do niego i kiedy myśli, że wszystko jest idealnie... Cóż, pojawia się matka, która chce przejąć opiekę nad córką. Film sprawnie łączy wątki dorastania Samuela z jego walką o Glorię, a dodatkowo wprowadza zakończenie, które dosłownie depcze uczucia widza i sprawia, że nie da rady powstrzymać łez. Nie będę zdradzać o co chodzi, bo moim zdaniem to kompletnie zabiłoby magię, ale naprawdę - wszystko jest dużo bardziej skomplikowane, niż się wydaje. Chyba najbardziej zapadła mi w pamięci scena w sądzie, kiedy to Samuel wygłasza swoją mowę - całkowicie miażdżąca sytuacja, mimika i całym monolog Omara rozwaliły mnie na łopatki. Dodatkowym atutem z całą pewnością są piękne zdjęcia wybrzeży Francji, a do tego efektowne ujęcia Londynu.
I tu pojawia się moje pytanie: jak można powiedzieć, że to lekka komedia? Owszem, na samym początku film utrzymany jest w tonie zabawnym, jest masa zabawnych sytuacji, które dostarczają dużo rozrywki. Jednak gdzieś od połowy bardzo sprawnie zmienia punkt widzenia, tempo zwalnia, robi się poważniej, smutniej, czasem nawet dość groźnie (wizyty Samuela u lekarzy czy jego występy kaskaderskie). Od tej pory wszystko jest słodko-gorzkie, bo choć można znaleźć tu gagi czy śmieszne dialogi to patrzy się już na nie przez pryzmat tragedii, która rozgrywa się na ekranie. Walka Samuela i Kristin, ich niemożność porozumienia się i dramat z tym związany - to nie jest temat lekki! Jak można więc tak to określić? Z seansu wyszłam zapłakana i rozbita na kawałki, a mimo to z dużą dawką optymizmu, bo tak właśnie wszystko się kończy - słodko-gorzko. Spłycanie tego filmu do komedii to moim zdaniem duży błąd, bo jest w nim dużo więcej. Po prostu poważny problem społeczny został tu przedstawiony w nieco lżejszy sposób, ale to zupełnie nie odbiera mu tej tragicznej warstwy. Polecam wszystkim, którzy chcą obejrzeć mądry, ale nie za ciężki film.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz