niedziela, 20 sierpnia 2017

"Porady na zdrady" czyli porada "jak nie robić filmu"

"Polskie komedie romantyczne" to termin, który odstrasza chyba większość społeczeństwa. Wszyscy przywykliśmy już do głupawych filmów ze słabym aktorstwem i doprawdy idiotycznymi zabiegami, które mają być "urocze". Jednak ostatnie produkcje a szczególnie "Planeta singli" (o której wypowiadano się całkiem pozytywnie) sprawiły, że i ja nieco złagodniałam w swojej krytyce. Kurcze, przecież każdy może wyciągnąć wnioski i poprawić coś w tej kategorii, prawda? Wraz z chłopakiem zabraliśmy się więc za "Porady na zdrady", film, który doskonale pamiętam z oglądanych milion razy zwiastunów.
Fretka (Anna Dereszowska) i Kalina (Magdalena Lamparska) to dwie przyjaciółki, które tego samego dnia odkrywają, że ich partnerzy to podli zdrajcy. Rozgoryczone, wściekłe i załamane postanawiają zostać testerkami wierności i tym samym uchronić kobiety przed tym, co je spotkało - przykrą prawdą odkrytą gdzieś przypadkiem. Kiedy zgłasza się do nich Beata (Weronika Rosati), pragnąca dowodów na zdradę sławnego męża (Mikołaj Roznerski) kobiety nie podejrzewają, że to zlecenie przyniesie im obydwu dużo emocji... I być może szczere uczucie?
Okay, a teraz ręka w górę - kto zgadł rozwiązanie ten całej, pożal się Boże, zagadki już po samym opisie? Nam udało się to mniej więcej w dziesiątej minucie filmu. Od tej pory zaliczaliśmy tylko same facepalmy (tudzież face-cokolwiek było pod ręką), kiedy kolejne z naszych przypuszczeń okazywały się prawdą i urzeczywistniały się na ekranie. Nawet nie wiem, od czego mam zacząć - od leniwego i tragicznego scenariusza, który wykorzystuje każdy banał, każdziusieńki schemat, jaki kiedykolwiek powstał w tego typu filmach? Od postaci, które są zupełnie nijakie, nierozbudowane, a ich zachowania tak nielogiczne, iż nie sposób ich zrozumieć choćby i po litrze wódki? Czy może od fatalnego dźwięku, który - jak przystało na polski film - panoszy się wszędzie, sprawiając, że widz co pięć sekund musi manewrować przy pilocie? Och, dodajcie sobie do tego jeszcze fatalny dobór piosenek - wygląda to tak, jakby wykorzystano w tym celu nastolatka, który puścił zupełnie przypadkowe kawałki z aktualnych list przebojów.
Chyba jednak najgorsi są bohaterowie. Postaci są karykaturalne, zupełnie nierzeczywiste, a równocześnie okropnie miałkie - nawet po całym seansie nie jestem w stanie podać jednej, jedynej cechy którejkolwiek z nich! Aktorstwo... No cóż, utrzymuje się na poziomie "nijakim" - ani nie powala, ani nie dobija, z drugiej jednak strony scenariusz naprawdę nie wymaga właściwie żadnych umiejętności aktorskich. Jak zwykle wciśnięty został Tomasz Karolak - po co? Dalej nie mam pojęcia, ponieważ jego rola nie wnosi kompletnie nic. Ten sam los spotkał Olgę Borys, nad czym płaczę okrutnie i przeżywam ten fakt do teraz, bo w mojej opinii zupełnie na takie poniżenie nie zasłużyła. Potraktowano ich jako wstęp do żałosnych żartów, które naprawdę... Nie bawią chyba zupełnie nikogo. Poziom poczucia humoru w tym filmie to kanał ściekowy, niestety.
Jest mi naprawdę przykro, bo nie spodziewałam się, że można zejść tak nisko. "Tylko mnie kochaj" miało jakiś urok, "Nigdy w życiu!" uważam za naprawdę niezły film, ale "Poradami na zdrady" pan Ryszard Zatorski wkopał się u mnie w dół, z którego łatwo mu wyjść nie będzie. Film ten jest głupi, obraźliwy dla widza (bo traktuje go jak idiotę), w dodatku jest właściwie o niczym i nie opowiada zupełnie nic ciekawego. Przykro patrzeć.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz