piątek, 4 sierpnia 2017

"Braveheart - Waleczne serce" czyli szkocki przepis na wolność

Sama nie wiem czemu tak długo wzbraniałam się przed obejrzeniem "Braveheart". Chyba dlatego, że uznany jest już w pewnym sensie za film kultowy, doceniony, nagrodzony i ogólnie - wielki. A ja boję się tego typu tytułów, zwyczajnie boję się... Bo co jeśli mój mały móżdżek nie pojmie ich "wielkości"?! Jeśli wyjdę na ignorantkę i pogrążę się?! Ale cóż, nie po to dano mi własny rozum i opinię, żeby leżały na półce nieużywane, więc zabrałam się i za ten film!
W dzieciństwie William (Mel Gibson) stracił ojca. Wychowany przez wuja jako dorosły mężczyzna wraca do rodzinnej Szkocji, która boryka się z rządami okrutnego króla Anglii, Edwarda. Początkowo umiarkowanie zainteresowany wojną William szybko zmienia swoje nastawienie, kiedy traci ukochaną żonę (Catherine McCormack). Wtedy to rozpoczyna swoją prywatną krucjatę przeciwko Anglikom, zwołując swoich rodaków do walki i przypominając im o dumie, która w nich tkwi.
Dobrym słowem na opisanie tego filmu jest "wielki". To historia nakręcona z tak olbrzymim rozmachem, że zapiera dech w piersiach. Historyczne tło jest zaledwie... No właśnie, tłem - nie należy upatrywać się w fabule biografii Wallace'a, bowiem wydarzenia przedstawione są bardziej w formy legendy, którą ojciec może przekazywać synowi. Pewne wydarzenia się przekoloryzowane, pewne wręcz niemożliwe do uwierzenia, nie zgadzają się też fakty historyczne - ale to jest w porządku, bowiem nie umniejsza to nijak wielkości tej opowieści i wielkości człowieka, o której mówi. Podchodząc do niej właśnie jako do podania, można dużo lepiej zagłębić się w jej treść, a nie czepiać się poszczególnych nieścisłości - mniej nerwów, a i frajda z oglądania większa.
Mel Gibson stanął nie tylko za kamerą, ale też przed nią. Rola Williama nie była łatwa, łączyła w sobie wiele sprzecznych emocji i zachowań - nieraz kompletnie niezrozumiałych, nieraz może nieco patetycznych - ale Gibson wyszedł z tego zadania zwycięsko. Choć moim zdaniem nie grał wybitnie, to wypadł naprawdę przekonująco i dobrze, tworząc bohatera, który na dzień dzisiejszy jest rozpoznawalny przez ogromną rzeszę ludzi. Ogólnie aktorstwo w filmie prezentuje się na poziomie bardzo dobrym, jednak miałabym problem, żeby wskazać kogoś, kto się wyróżnił - raczej brak tu takich charyzmatycznej roli, dzięki której mogłabym skojarzyć danego aktora. Za to totalnie rozwalona jestem przez zdjęcia - Szkocja jest pięknym krajem i niesamowicie się cieszę, że dane mi było podziwiać tak niezwykłe krajobrazy. Do spółki ze zdjęciami - muzyka. Przysięgam, że to jeden z najpiękniejszych soundtracków, jakie słyszałam. Idealnie dobrany, cudownie wpasowujący się w film i nadający mu dodatkowo niesamowity klimat... Nie rozumiem, dlaczego nie dostał Oscara, nie pojmuję, choć nie znam ścieżki dźwiękowej z "Listonosza", która triumfowała w '96 (być może nadrobię, jak tylko znajdę czas... Czyli nigdy xD)... To coś tak cudownego, że mogłabym słuchać jej na okrągło.
Z minusów? Cóż, nie jest ich wiele. Nie będę dopatrywać się błędów batalistycznych (choć zostałam poinformowana, że owszem, są, ale nie znam się na tym, nie wgłębiam się), omijam też błędy historyczne - jak już wcześniej mówiłam, nie traktujmy tej opowieści, jako filmu biograficznego. Pozostaje więc zwyczajowe marudzenie na długość - mam wrażenie, że część scen jest... Z lekka zbędna, szczególnie pod koniec, kiedy wzrasta tempo akcji, a widz czeka z bijącym sercem na rozwiązanie całego konfliktu. Nie do końca kupuję też relację między Williamem, a księżniczką Isabellą - to jest... Niezręczne? Niepotrzebne? Z lekka niewłaściwe? Dla mnie wydawało się dziwne, że mężczyzna mszczący ukochaną kobietę, wplątuje się w relację z inną, ale nie mnie to oceniać. Nie jest to jakaś niesamowita wada i zdecydowanie nie zabrała mi przyjemności z oglądania tego dzieła (tak, nazywam ten film dziełem i nie waham się, by to robić), ale to był taki maleńki zgrzyt.
Bardzo możliwe, że jestem ostatnią osobą na planecie, która nie widziała "Walecznego serca". Jeśli jednak ktoś, podobnie jak ja do niedawna, się uchował, to zachęcam gorąco. A jeśli ktoś oglądał bardzo dawno temu i nie pamięta już filmu dokładnie to też polecam - to jedna z tych pozycji, do których lubi się wracać (ja na pewno wrócę).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz