poniedziałek, 21 sierpnia 2017

"Fantastyczne zwierzęta i jak je znaleźć" czyli odzyskana nadzieja

Kiedy ukazały się "Insygnia śmierci" w wersji papierowej był to dla mnie koniec pewnej epoki. Pamiętam, że przeżywałam czytanie ostatniego tomu, nie mogąc rozstać się z ukochaną serią starałam się przedłużyć moment "pożegnania". Na filmy nie czekałam już z takim wytęsknieniem - "Zakon Feniksa" był dla mnie olbrzymim rozczarowaniem, a "Książę półkrwi" wręcz profanacją. Kiedy więc obejrzałam obie części "Insygniów" spisałam filmową serię na straty - a tym samym pana Davida Yatesa, który w moim przekonaniu, odpowiedzialny był za te katastrofy.
Jakie było moje zdumienie, kiedy pojawiły się plotki, a następnie już potwierdzone informacje o tym, że powstanie kolejny film - tym razem luźno powiązany z ukochanym przeze mnie uniwersum, opowiadający o zupełnie nowym bohaterze, nowych czasach i świecie! Byłam wściekła! Naprawdę wściekła i pełna najgorszych przeczuć! Byłam pierwszą, która marudziła, że pani Rowling przesadza, że Yates zniszczy kolejny film, że z tego nie może nic dobrego powstać... Jednak jako porządny fan wzięłam swoje najlepsze przyjaciółki i wszystkie trzy, niczym loża szyderców, wybrałyśmy się do kina, gotowe obśmiać wszystko i skrytykować go solidnie.
W roku 1926 społeczność czarodziejów nie musiała się mierzyć z Lordem Voldemortem, jednak wciąż nie była bezpieczna - Gellert Grindewald po tym, jak ujawnił swoje zamiary wyprowadzenia czarodziejów z podziemia zniknął, jednak wciąż groźba jego działań wisi w powietrzu. Do Nowego Jorku przybywa zaś młody Newt Scamander (Eddie Redmayne), wyposażony jedynie w tajemniczą walizkę. Splot wypadków sprawi, że zetknie się on z Tiną Goldstein (Katherine Waterston) - eks-aurorką, jej siostrą Queenie (Alison Sudol), ale także mugolem Jacobem (Dan Fogler). Cała czwórka będzie musiała odnaleźć to, co uciekło z walizki Newta, a równocześnie zmierzyć się ze złem, które czai się w mieście. Najlepiej tak, by o niczym nie dowiedzieli się zwyczajni obywatele...
Wbrew samej sobie już na samym początku stwierdziłam, że dobrze było wrócić do tej magii, historii i klimatu. Bałam się, że to będzie kolejny skok na kasę, jednak... Cóż, ta opowieść ma w sobie cały urok, który kiedyś miały film o Harrym Potterze. Fabuła - choć nie zaskakuje wielkimi zwrotami akcji - toczy się w całkiem porządnym tempie i według pewnego schematu. Najpierw więc poznajemy bohaterów, dowiadujemy się, po cóż to pan Scamander wybrał się do USA, następnie przechodzimy do poszukiwań, by po drodze odkryć pewien spisek, a na końcu rozwiązać go i - oczywiście - uratować miasto. Proste, nieskomplikowane, a jednak skuteczne. Jak już pisałam - nie ma co się spodziewać pościgów i wybuchów, choć film ma jeden plot twist, który zaskoczył nawet mnie... Jednak oglądanie przygód nowego bohatera jest po prostu świetną rozrywką samo w sobie i nie potrzeba temu żadnego ubarwienia.
Powiedzmy to szczerze - ten film nie odniósł by sukcesu, gdyby nie świetnie dobrana obsada. Eddie Redmayne jest... Urodzonym Newtem. Jest uroczy, nieśmiały, zupełnie nieświadomy pewnym konwenansów, które istnieją między ludźmi. Jednak to postać słodka i czuła, co widać, kiedy zajmuje się swoimi zwierzętami. Moim zdaniem to bohater dużo lepszy niż Potter - ma swoją pasję, w dodatku jest już dorosły, nie musimy się więc zmagać z nieco głupawymi zachowaniami i reakcjami dojrzewającego niedorostka. Zamiast tego jednak pan Scamander pokazuje, że można skrywać w sobie ból i niezrozumienie, ale wciąż pozostać uczynnym i pogodnym człowiekiem. Redmayne spisał się tu doskonale, myślę, że ta rola będzie mi się już zawsze z nim kojarzyć. Dobrze jednak, że przyjął ją nie jako młody, nieznany nikomu aktor, bo wtedy obawiam się, że zostałabym mu przyklejona łatka, a szkoda tak zdolnego aktora na coś takiego.
Także reszta obsady spisuje się świetnie, w szczególności Dan Fogler. Zakochałam się w postaci Jacoba Kowalskiego i nie waham się do tego przyznać. To nie jest typowy "głupawy bohater-pomocnik" - to ktoś dużo ważniejszy, często będący motorem zdarzeń, choć nieco w nich zagubiony. To też pierwszy mugol, który w świecie czarodziejów gra tak olbrzymią rolę! To w końcu prawdziwy przyjaciel, odważny i wierny. Fogler kradnie każdą scenę, w której się znajduje, wzbudza śmiech i wyciska łzy, a równocześnie jego komediowość nie jest nachalna - bawi faktycznie jego sposób gry a nie idiotyczne wydurnianie się przed kamerą. Dodajcie do tego jedynie świetne panie Waterston i Sudol, a otrzymacie czwórkę naprawdę zgranych aktorów, którzy razem stworzyli niebanalną grupę bohaterów.
Jestem zachwycona jeszcze jedną rzeczą - tytułowymi fantastycznymi zwierzętami. Miałyśmy niesamowitą zabawę w zgadywanie "co to za stworzenie", kiedy tylko nowy stwór pojawiał się na ekranie. Wszystkie odwzorowane są z niesamowitą precyzją na podstawie ich opisów z książek - widać, że pani Rowling się o to postarała i chwała jej za to. Zwierzęta są piękne, a równocześnie w dziwny sposób pasują do nowojorskiego stylu. Jak? Nie mam pojęcia, dość jednak, że hasając po ulicach czy parkach nie odstają jakoś wybitnie, nie sprawiają wrażenia doklejonych na siłę. Cóż, dzisiejsza technika naprawdę jest niesamowita... Oprócz efektów warto też zwrócić uwagę na oscarowe kostiumy - muszę przyznać, że wprowadzają świetny klimat i choć nie były moim kandydatem do nagrody, to cieszę się, że zostały docenione.
A co mi się nie podobało? Cóż nieco oczywisty "zły bohater" - od razu widać, kto będzie naszym antagonistą, dość szybko też można przejrzeć związaną z nim tajemnicę. Chociaż to nie jest mocno przeszkadzające to nieco jednak mnie ubodło - co by nie mówić seria o Potterze zawsze miała dość dobre plot twisty, tutaj zaś... Cóż, nie poświęcono temu chyba aż tyle uwagi. Mam jednak dużo poważniejszy zarzut, a mianowicie...
Amerykanie to idioci.
(Pomińmy milczeniem fakt, że czarnoskóra osoba zostaje w latach dwudziestych dopuszczona do wyższej funkcji. Proszę, pomińmy. Nigdy nie przestanie mnie wkurzać poprawność polityczna na siłę.) Bardzo mi się spodobał pomysł dodania nowego kontynentu i kupiłam wszystkie odmienności - czy to w sposobie nazywania osób niemagicznych, poprzez konstrukcję państwa, aż po zasady życia w końcu. Ale nie mogę znieść tego, że najwyraźniej amerykański rząd magiczny to banda idiotów, która nie potrafi właściwie zrobić niczego, a na pewno nie zapanować nad sytuacją. Widoczna na zdjęciu pani prezydent wykazuje się nie tylko ignorancją, ale też zwykłym chamstwem w stosunku do otaczających ją ludzi. Wywyższa się, by potem oczekiwać, że cały problem rozwiąże za nią ktoś inny, a ona zgarnie jedynie chwałę. Przykro na to patrzeć, bo po tym, jak Rowling nakreśliła nam dość nieudolnego w swoich działaniach Knota, dobrze byłoby zobaczyć kogoś, kto jest na swoim stanowisku z racji dobrze pełnionej funkcji, a nie z przypadku.
Jednak oprócz tego muszę przyznać, że film ten wzbudził we mnie nadzieję - nadzieję, że można jeszcze stworzyć coś dobrego w kochanym przeze mnie uniwersum. I to nie musi być pretensjonalne, głupie czy nudne - zamiast tego może się pojawić kolejna opowieść, którą cała rodzina będzie oglądała z zainteresowaniem i zachwytem. Ja czekam na dalsze części z utęsknieniem i dużo większymi oczekiwaniami.

1 komentarz:

  1. Oj ja bardzo przepraszam! Co prawda szłam na film z pewnymi niepokojami, ale wiedząc, że scenariusz napisała pani Rowling (w co nie chciałyście mi uwierzyć, dopóki nie zobaczyłyście jej nazwiska przy napisach końcowych pod "scenariusz") miałam rozbudzone nadzieje i czekałam raczej z radością na film! I cieszę się, że się nie rozCZAROWAŁAM! Uwielbiam <3 Bardziej niż filmy o Harrym. Nie mogę się doczekać następnych!

    OdpowiedzUsuń