sobota, 1 kwietnia 2017

"Blues Brothers" czyli praca dla Pana Boga

Dopadł mnie nastrój depresyjny, spowodowany zmęczeniem, niewyspaniem i ogólnym wiosennym dołem z cyklu "ciepło się robi, a ja w proszku". Poprosiłam więc Ukochanego, żeby wybrał nam jakąś komedię, przy której nie za wiele trzeba będzie myśleć i która po prostu mnie rozbawi. No i wybrał!
Kiedy Jake (John Belushi) wychodzi z więzienia pod bramą czeka na niego jego brat, Elwood (Dan Aykroyd). Mężczyźni, którzy kiedyś śpiewali w zespole, a przy okazji zajmowali się niezbyt czystymi interesami, postanawiając odwiedzić sierociniec, w którym się wychowali. Zakonnica, która go prowadzi, informuje ich o tym, że jeżeli nie zapłacą podatku miasto sprzeda budynek i wszyscy wylądują na bruku. Bracia postanawiają reaktywować swój zespół i zebrać potrzebne pieniądze. Czy będę w stanie to zrobić tak, by nie rozwścieczyć stróżów prawa (i wszystkich dokoła przy okazji)? Zwłaszcza, że po piętach depcze im wściekła kobieta, próbująca ich zabić... (W tej roli Carrie Fisher).
Wiecie co? Takiego filmu, to ja się nie spodziewałam. Chyba przez pierwsze dwadzieścia minut siedziałam z uniesionymi brwiami, próbując załapać czy mam brać to wszystko na serio... W momencie, kiedy uznałam, że przestanę i potraktuję to jako pomieszanie komedii z parodią zaczęłam się bawić coraz lepiej. Większość scen jest naprawdę absurdalna - jak na przykład Carrie Fisher wysadzająca cały hotel... To był ten moment, przy którym ryknęłam śmiechem i nie dałam rady się uspokoić. Oczywiście już po kilkunastu minutach za głównymi bohaterami zaczyna uganiać się policja, a im dalej tym więcej ludzi ma ochotę ich dopaść. Mamy więc całą masę scen pościgowych, w których co drugi samochód dachuje (ten film pobił rekord w ilości zezłomowanych aut, ok?! Tego naprawdę idzie na tony!), a bracia Blues wychodzą z nich bez choćby jednego zadrapania. Są też całkiem przyjemne numery muzyczne - czego się kompletnie nie spodziewałam, bo zazwyczaj mój facet nie jest fanem musicali, tak więc nie sądziłam, że z własnej woli mi jakiś pokaże! Aktorstwo jest dobre - obydwaj panowie zachowują kamienne twarze w każdej sytuacji (nawet, kiedy ktoś do nich strzela na ulicy, kto by się tym przejmował nieprawdaż?), do tego mają wybitny image z tymi nienaruszalnymi kapeluszami i ciemnymi okularami. Fisher jest wprost genialna, przyjemne są też role drugoplanowe jak chociażby ta Raya Charlesa. Ogólnie rzecz biorąc - film jest zabawny, ale w ten nieco absurdalny sposób, który czasem jest wręcz potrzebny, aby się odmóżdżyć i wyluzować. Warto obejrzeć, chociażby dla świetnej muzyki i kilku naprawdę zabawnych gagów.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz