niedziela, 9 kwietnia 2017

"Milczenie owiec" czyli niebezpieczna gra

Wreszcie mi się udało. Po latach powtarzania samej sobie "obejrzę, jak przeczytam książkę" udało mi się tę pozycję literacką skończyć, co oznaczało, że mogę rzucić się na ekranizację. Byłam ciekawa filmu, o którym wciąż i wciąż słyszę jedynie pochlebne opinie i który stał się swoistą ikoną thrillerów. Z zapartym tchem śledziłam więc kolejne wydarzenia na ekranie. Czy faktycznie film jest tak wybitny, jak się o nim mówi?
Tym razem w kolejnych stanach szaleje Buffalo Bill (Ted Levine) - mężczyzna, który porywa młode kobiety, a następnie morduje je, zdziera z nich elementy skóry i wyrzuca ich ciała, niczym zbędny odpad. FBI jest bezradne - nie mają tropów, nie mają podejrzanych. Dowództwo postanawia więc zasięgnąć rady Hannibala Lectera (Anthony Hopkins) - genialnego psychiatry, który odsiaduje wyrok w więzieniu za liczne morderstwa i akty kanibalizmu. Żeby go podejść wysyłają do niego młodą studentkę, Clarice Starling (Jodie Foster), nie do końca świadomą roli, jaką ma odegrać. Zafascynowany dziewczyną Lecter postanawia wciągnąć ją w swoją grę, pełną zagadek i tajemnic. Czy Clarice uda się wyjść cało ze znajomości z Hannibalem? Czy odnajdzie Buffalo Billa zanim będzie za późno i zginie kolejna dziewczyna?
Powiedzmy to od razu - moje serce zostało ukradzione przez ten film. Choć Buffalo Bill nie jest tak fascynujący jak Pan Ząbek z "Czerwonego smoka", to "Milczenie owiec" naprawdę zyskuje na większej ilości Hannibala Lectera. Hopkins kradnie każdą scenę, w której tylko się znajduje, jego osoba przyciąga uwagę jak nic innego, a kwestie, padające z jego ust, są zarówno fascynujące, jak i przerażające. Jest klasą sam dla siebie - nie da się tego inaczej określić. Oglądanie go nie nudzi się nawet na sekundę, ba, człowiek chce wciąż więcej! Jeśli chodzi o resztę obsady to również wszystko wygląda bardzo dobrze - Jodie Foster chyba nie jest moim typem, ale ja ogólnie nigdy nie przepadałam za postacią Clarice, przypomina mi trochę nie tak dobrą wersję Scully z "Z Archiwum X", jednak aktorka gra przekonująco, a czego więcej wymagać? Zakochałam się za to w Anthonym Healdzie, który gra naczelnika zakładu psychiatrycznego, doktora Chiltona - świetnie się prezentuje jako ten bohater i idealnie mi na niego pasuje. Ted Levine w roli Jame'a Gumba to też strzał w dziesiątkę, choć żałuję, że motywy jego postępowania nie są tak dobrze wyjaśnione jak u Francisa Dolarhyde'a - przez to mimo wszystko dużo gorzej odbiera się takiego mordercę, mniej jak człowieka, a bardziej jak przedmiot. W każdym razie obsada stoi na naprawdę wysokim poziomie.
Sama fabuła... To istny geniusz i arcydzieło. Idealnie zgrane ze sobą dwa plany - poszukiwania mordercy i działalność Gumba w domu - tworzą razem thriller wstrząsający i trzymający w napięciu. Z jednej strony kibicujemy Clarice, ale z drugiej martwimy się o nią, widząc, jak zaczyna nawiązywać więź z Lecterem - a przecież coś takiego nie może się dobrze skończyć, prawda? Szybko zdajemy sobie sprawę, że prawdziwe przerażenie powinien budzić ten osobnik, który potencjalnie jest nieszkodliwy, bo przecież zamknięty, pilnowany, a mimo to (a może właśnie dlatego) jest najbardziej niebezpieczny. Między Starling i Hannibalem rozgrywa się gra, jednak problem w tym, że dziewczyna nie zna jej zasad, pozostaje więc na całkowitej łasce psychiatry - a to naprawdę fascynujące widowisko.
Dodatkowo naprawdę świetna jest tu muzyka Howarda Shore'a - klimatyczna, przerażająca, idealnie dopasowana do każdej sceny. Podkreśla dodatkowo grozę wydarzeń, ale nie jest przesadzona, a to się niestety czasem zdarza. Swoją drogą pamiętam, że jedną z rzeczy przeszkadzających mi oglądać "Psychozę" była właśnie muzyka...
Jeśli więc szukacie thrillera inteligentnego, w którym jest coś więcej niż krew i flaki to zdecydowanie powinniście obejrzeć "Milczenie owiec". Nie żałuję, że natrafiłam na nie tak późno, bo mam wrażenie, że przez to mogę je w pełni docenić, cały jego artyzm i nastrój, jaki wprowadza. Gorąco polecam.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz