sobota, 8 kwietnia 2017

"Ghost in the shell" czyli ile warta jest dusza?

Z tygodniowym opóźnieniem (studia to koszmar) pojawia się recenzja nowego "Ghost in the shell". Od razu zaznaczam - nie znam wersji japońskiej, nie oglądałam ani animacji, nie czytałam też mangi, więc nie będę się odnosić do oryginału. Pewnie któregoś dnia się za niego zabiorę (jak tylko znajdę trochę czasu... Ha... Ha... Ha... Q___Q), ale aktualnie mam sporo do roboty i wolę się trzymać określonego planu co do oglądania kolejnych tytułów.
Do szpitala trafia kobieta w ciężkim stanie. Jest prawie nieprzytomna, nie pamięta, co się wydarzyło. Kiedy się budzi doktor Ouelet (Juliette Binoche) informuje ją, że miała wypadek w porcie, gdzie zginęła cała jej rodzina. Jej ciało było tak zmasakrowane, że groziła jej śmierć, tak więc zespół lekarzy zdecydował się na przeszczepienie jej mózgu w nowe, cybernetyczne ciało.
Kilka lat później Major (Scarlett Johansson) pracuje jako agentka zwalczająca cyberprzemoc. Jej umiejętności są niezastąpione, ale ona sama trapiona jest przez natrętne "błędy" w pamięci i myśli na temat swojego człowieczeństwa. Kiedy w mieście pojawia się Kuze - haker, mordujący naukowców - Major podświadomie czuje, że coś może ich łączyć. Postanawia za wszelką cenę go odnaleźć i dowiedzieć się, o co tak naprawdę chodzi.
Szczerze mówiąc zwiastun nie przyciągał mnie jakoś specjalnie do tego filmu, ale mimo to zdecydowałam się go obejrzeć na kinowym ekranie. Cóż, nie żałuję tego, ale nie mogę też powiedzieć, że jest to wybitne kino i byłabym uboższa, gdybym się na niego nie skusiła. Historia jest typowo jednowątkowa - skupiamy się na Majorze i to jej problemy są najważniejsze, wszystko tak naprawdę prowadzi właśnie do niej. To nie wada, ale prosty fakt - historia na tyle zgrabnie i w dobrym tempie odkrywa przed nami kolejne tajemnice, że właściwie nie odczułam potrzeby posiadania innych wątków. Właściwie poza naszą bohaterką nie poznajemy innych postaci, bo Kuze jest naszym łącznikiem, a doktor Ouelet... Cóż, nie ma zbyt wiele czasu antenowego. Tak samo jak Źli tego filmu po prostu są źli dla samego zła, nie jest nam dane odkryć, dlaczego postępują tak, a nie inaczej.
Sama Major jest cholernie fascynująca, może dlatego też ani przez moment mnie nie znudziła. Cybernetyczny robot z umysłem człowieka, z ludzką duszą, wspomnieniami i typowymi dla naszego gatunku rozmyśleniami nad własną naturą - to pomysł genialny i naprawdę starannie w filmie przeprowadzony. Dla mnie Johansson jest tu naprawdę świetna, choć wiem, że wiele osób niezbyt pozytywnie przyjęło jej udział w tym projekcie. Jestem zachwycona scenami w stylu tych na zdjęciu, kiedy to Major jest naprawiana - stopniowo pojawiały się odpowiednie tkanki imitujące mięśnie i skórę, a moja medyczna dusza aż śpiewała na taką precyzję. Sam design jest fantastyczny - i to zarówno głównej bohaterki, postaci pobocznych jak i całego miasta. Ogólnie muszę przyznać, że wizualnie film prezentuje się świetnie - sam projekt rzeczywistości, wnętrz, wykorzystywanego sprzętu i ulepszeń mnie po prostu zachwycił. Jest kolorowo, nowocześnie, trochę cybernetycznie, trochę w tym wszystkim futuryzmu, ale wszystko idealnie ze sobą współgra i daje nam prawdziwą ucztę dla oczu. Nic, tylko podziwiać, naprawdę.
Ale gdzie są wady tej produkcji? No cóż, całość momentami nieco za bardzo zwalnia i trochę się wlecze, przez co człowiek zaczyna mieć czas na popatrywanie na zegarek. Może to ja, ale oczekiwałabym też więcej szczegółów co do tego, jak działają te wszystkie chipy, usprawnienia i robotyczne wstawki dla ludzi - zamiast tego widzimy po prostu, że ktoś coś z kogoś "zczytuje", lub Major "nurkuje" w robota. Ale jak, dlaczego i ogólnie którędy? Ja chcę wiedzieć!
Muszę jednak przyznać, że sceny akcji wypadają naprawdę ciekawie - są efektowne, dobrze nakręcone i przede wszystkim nie są chaotyczne, dzięki czemu dokładnie możemy obserwować co się dzieje, a to duży plus. No znoszę bowiem scen, gdzie wszystko jest pocięte tak, jakby montażysta robił to na odwal, bo właśnie spod pracy ucieka mu autobus. Nakręcenie czegoś tak, żeby było dynamiczne, ale równocześnie odpowiednie do oglądania to też jest sztuka.
Na plus zdecydowanie też zapisuję ścieżkę dźwiękową - idealnie wpasowuje się w klimat i jest na pewno niebagatelnym walorem całości. To co jednak nieco mnie zawiodło to zakończenie. Major poznaje wielką tajemnicę o sobie samej, po czym... Przechodzi nad nią do porządku dziennego, jakby kompletnie nic się nie stało...? Nie wiem, czy to kwestia tego, że ktoś szykuje kolejną część filmu, czy tak się faktycznie ta opowieść kończy, ale mam wrażenie, że czegoś tu zabrakło. W każdym razie "Ghost in the shell" to całkiem niezły film akcji z filozoficznym tłem, które jednak nie jest specjalnie zaakcentowane. Jeśli szukacie rozrywki to na pewno jest to coś dla was i warto poświęcić te niecałe dwie godziny życia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz