niedziela, 9 kwietnia 2017

"Monachium" czyli błędne koło zemsty

Dziś kilka słów o filmie, który naprawdę mną wstrząsnął. Ciężki temat, więc przetworzenie go w głowie też chwilę mi zajęło, a i tak nie czuję, że rozumiem całkowicie podejście niektórych jego bohaterów. Zapraszam was na moje wrażenia z filmu "Monachium".
Kiedy w 1972 na igrzyskach olimpijskich zostają zamordowani izraelscy sportowcy wszyscy wiedzą, że tej zbrodni dokonał Czarny Wrzesień - terrorystyczna organizacja z Palestyny. Władze Izraela uznają, że muszą odpowiedzieć równie okrutnymi metodami i powołują specjalną jednostkę, która ma za zadanie wyeliminować przywódców Września, odpowiedzialnych za masakrę w Monachium. Jej przywódcą zostaje Avner (Eric Bana), który w momencie podpisania umowy przestaje istnieć dla świata zewnętrznego...
Film jest... Przerażający. Przez dwie i pół godziny możemy obserwować jak grupa pod dowódcą Avnera tropi i eliminuje kolejne cele, wykorzystując przy tym zdobycze techniki, a także spryt i nieprzewidywalne metody. No bo kto by się spodziewał, że zabije go bomba w jego własnym łóżku? Równocześnie na naszych oczach podejście bohatera do całej sytuacji zmienia się, zaczyna on dostrzegać, że tak naprawdę jego działania nie mają sensu, bo na miejsce zabitych przychodzą inni, a zemsta rodzi tylko kolejną zemstę. Kolejne zamachy, kolejne trupy i kolejni ludzie, którzy pragną się odegrać - to wszystko, co zostawiają za sobą w kolejnych miastach i państwach świata. Avner odkrywa też, że nie wszystko jest takie proste, jak mu się wydawało - informatorzy nie pracują tylko dla niego, a dla swoich pracodawców jest zaledwie narzędziem i nie dbają o niego bardziej, niż o sprzęty, którymi się posługują.
Całość jest jednym wielkim rozważaniem, które prędzej czy później nachodzi też widza - gdzie należy zatrzymać samonapędzający się mechanizm walki? Czy tak prosto jest ocenić, kto ma racje w konflikcie? Jak wiele można poświęcić dla własnego kraju? Jeden z bohaterów mówi "To jest nasza tragedia - mamy ręce rzeźników i artystyczne dusze" - przyznam szczerze, że cytat ten chyba nie opuści mojej głowy, bo tak głęboko wrył mi się w umysł i moim zdaniem jest doskonałym podsumowanie filmu. Patrzymy na zabijających jako na morderców, rzeźników, zbrodniarzy, a zapominamy, że każdy z nich ma swoje racje i ciężko jednoznacznie ocenić, czy postępują dobrze, czy źle. Dla mnie obie strony tego konfliktu zachowywały się karygodnie, jednak obie miały swoje rodziny, o których bezpieczeństwo i byt chciały walczyć. 
Mimo długości film nie nuży i nie ciągnie się, co mnie nawet trochę zadziwiło. Zdecydowanym jego plusem jest obsada - oprócz wspomnianego już Erica Bany mamy też Daniela Craiga, Ciarana Hindsa czy Geoffreya Rusha. Wszyscy panowie mają bardzo zróżnicowane postaci, przez co ich interakcje zawsze wypadają ciekawie i pełno w nich światopoglądowych starć. Po raz kolejny Spielberg podejmuje trudny temat i pokazuje go w sposób obiektywny i wielowymiarowy - nie spłaszcza, nie zaznacza wyraźnej granicy między "dobrymi" a "złymi", nie podkreśla kto ma rację, za to pozwala ocenić to widzowi i zmusza do samodzielnych przemyśleń. Ciężki film, bardzo skomplikowana tematyka, ale ja nie żałuję, że poświęciłam na niego czas. Na pewno do obejrzenia, choćby by wyrobić sobie opinię.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz