niedziela, 16 kwietnia 2017

"Pamiętnik księżniczki" czyli marzenie każdej nastolatki

Mając chyba koło dziesięciu, jedenastu lat znalazłam w bibliotece serię "Pamiętników księżniczki". Wciągnęłam się w nie okropnie, zachwycona lekkością ich stylu i dosadnością. Kiedy więc dowiedziałam się, że istnieje film na podstawie pierwszej części natychmiast się na niego rzuciłam...
I doznałam rozczarowania. Pamiętam, że oglądając go po raz pierwszy byłam wściekła i w ogóle mi się nie podobał. Jednak po jakimś czasie obejrzałam go ponownie (tym razem wiedząc, czego się spodziewać) i w sumie nie było tak źle... Dziś, po wielu latach wróciłam do niego ponownie - mam nadzieję, że wreszcie jestem w stanie ocenić go obiektywnie.
Mia Thermopolis (Anne Hathaway) ma niecałe szesnaście lat i jej głównym życiowym celem jest pozostanie niewidzialną. Nie jest ani popularna, ani lubiana - na dobrą sprawę żyje nie wadząc nikomu i najchętniej tak trwałaby do końca świata. Nie jest jej to jednak dane - pewnego dnia do San Francisco przyjeżdża jej babcia (Julie Andrews), która ogłasza jej, że wcale nie jest zwykłą Mią, bo tak naprawdę nazywa się Amelia Mignonette Thermopolis Renaldo i jest księżniczką Genowii. Od tej pory życie dziewczyny zmienia się o 180 stopni - musi mierzyć się z prasą, fałszywymi przyjaciółmi, a jakby tego było mało, dojść do tego, kim tak naprawdę pragnie być.
Ustalmy jedno - nie oczekujcie, że ten film będzie ambitny, zaskakujący czy specjalnie inteligentny. Przesłanie jest oczywiste - nie bój się działać, bądź sobą, nie słuchaj, co mówią inni. Pomimo tego nie odbiera mu to uroku i wdzięku. Całość ogląda się dość lekko, bohaterowie są uroczy, żarty całkiem zabawne. Hathaway jest słodka w roli brzydkiego kaczątka, które nie do końca orientuje się w świecie i naiwnie nabiera się na kolejne podstępy, zaś Julie Andrews... Cóż, emanuje z niej babcine ciepło, mądrość i troskliwość (do czego ciężko przywyknąć, kiedy zna się oryginał tej postaci, ale cóż - ma to swój urok). Moim osobistym typem jest Joe (w tej roli Hector Elizondo), który... No cóż, podbija serce - jest uroczy, mądry, do tego widać, że nieco nie odnajduje się w roli niańki zbuntowanej nastolatki, choć stara się, jak może. Całość to tak naprawdę bajka Disneya w aktorskiej wersji - nie ma co oczekiwać zwrotów akcji, bo nie nadejdą, od początku można dokładnie przewidzieć, jak wszystko się potoczy. Muszę jednak przyznać, że film jest przyjemną rozrywką, nawet, kiedy widziało się go kilka razy. Tak, jest schematyczny, wykorzystuje widziane już milion razy gagi i zbiegi okoliczności, ale hej! Czy naprawdę potrzebujemy Bóg wie jak oryginalnych rozwiązań, aby oglądany film był przyjemny?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz