środa, 5 kwietnia 2017

"Invictus" czyli sportowa historia RPA

Czasem człowiek chce się oderwać od rzeczywistości, obejrzeć coś innego, kompletnie różnego od tego, co widział ostatnio. Naszło mnie kilka dni temu właśnie takie uczucie. Pogrzebałam w swojej liście filmów "Do obejrzenia" (która powoli zaczyna przypominać ocean, w którym niechybnie kiedyś utonę) i wynalazłam "Invictus - Niepokonany". Na pewno przeniósł mnie w świat, który jest raczej różny od mojej codzienności, jednak czy był odpowiednią rozrywką?
Chociaż nie przepadam za sposobem gry Clinta Eastwooda, to muszę przyznać, że do tej pory nie trafiłam na wyreżyserowany przez niego film, o którym mogłabym z całą stanowczością powiedzieć "nie podobał mi się". Podobnie było i tutaj - historia początków prezydentury Nelsona Mandeli i problemów, z jakimi musiał się zmierzyć, po prostu aż prosiła się o to, by nakręcić o niej porządną produkcję, która z jednej strony będzie po prostu przyjemna do oglądania, a z drugiej będzie niosła ze sobą jakieś przesłanie.
Mandela (Morgan Freeman) zostając prezydentem wie, że w jego kraju jest naprawdę wiele do zrobienia. Przede wszystkich chce walczyć z podziałami w społeczeństwie, zjednoczyć ludzi. Szybko okazuje się, że to wcale nie jest takie proste, ale sposobem, by to osiągnąć może być narodowa drużyna rugby - kiedyś symbol Afrykanerów, teraz mający być wreszcie czymś, co będzie łączyć wszystkich obywateli. Żeby to osiągnąć prezydent nawiązuje współpracę z kapitanem drużyny, Francoisem Pienaarem (Matt Damon).
Zasadniczo... Cóż, nie lubię filmów sportowych. Jasne, to też zależy jaki to sport, ale sam gatunek w sobie jest dla mnie zupełnie niezrozumiałym fenomenem - czy nie lepiej po prostu poszukać interesującego nas wydarzenia sportowego i obejrzeć, zamiast kręcić o tym film? Tak więc póki "Invictus" opowiadał typowo o działaniach Mandeli, o nim samym, o jego interakcjach z ludźmi i jak był odbierany - póty film bardzo mi się podobał i oglądało mi się go przyjemnie. Kiedy jednak przez ostatnie 40 minut zostałam zmuszona do oglądania meczu rugby... Muszę przyznać, że mój entuzjazm osłabł. Nie zrozumcie mnie źle, wiem, że to było ważne wydarzenie dla historii kraju, jednak... Mimo wszystko niekończące się ujęcia ścierających się ze sobą mężczyzn jedynie mnie irytowały. Chyba liczyłam na mniej sportu, a więcej biografii, wtedy wszystko byłoby dobrze. Mimo wszystko jednak film pozostawia przyjemne wrażenie - Freeman spisuje się świetnie, Damon... Cóż, przyzwoicie, ale dla mnie ten aktor zawsze gra w identyczny sposób i zdecydowanie nie jestem jego fanką. Podobał mi się soundtrack i wykorzystanie w nim afrykańskich motywów muzycznych - uwielbiam takie zabiegi, bo uważam, że dodają produkcjom dużo autentyczności i praktycznie zawsze wypadają dobrze. Krótko mówiąc - film ma swoje zalety i wady, obejrzeć można, ale na pewno nie jest wybitny.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz