czwartek, 29 czerwca 2017

"Hannibal" czyli Mistrz i Starling

Mój Boże, wreszcie przebrnęłam przez "Hannibala"! Ależ to trwało... Przykro było odczuć to lekkie rozczarowanie, kiedy zdałam sobie sprawę, że książka odbiega od pozostałych części. Szybko jednak zabrałam się za film, aby na świeżo ocenić i jego. Jak wypadł?
Minęło kilka lat od czasu, kiedy Hannibal Lecter (Anthony Hopkins) uciekł z więzienia, a agentka Starling (Julianne Moore) ujęła Buffalo Billa. Psychopatyczny psychiatra dalej pozostaje na wolności, co więcej - nikt nie ma pojęcia, gdzie może się znajdować. W końcu na jego trop wpada policjant we Florencji... Starling, której kariera wisi na włosku na skutek niezbyt udanej akcji, próbuje wrócić do dawnej sprawy i odnaleźć Lectera. To samo zadanie ma Mason Verger (Gary Oldman) - jedyna ofiara Hannibala, która pozostała przy życiu - pałający żądzą zemsty. Które z nich pierwsze dotrze do doktora i czy on w ogóle pozwoli się znaleźć?
Ta część ma sporo problemów, jednak praktycznie wszystkie można podsumować jednym słowem - scenariusz. Lenistwo, które wycieka z niektórych rozwiązań jest jedną wielką obrazą dla widza, dialogi w większości są przepisane z książki, jeśli więc robią wrażenie, to tylko dlatego, że pozostały oryginalne. Weźmy choćby fakt, że NIKT nie wpadł na pomysł, że przecież jeden z największych przestępców na świecie nie powinien chodzić po Florencji... Nikt nie zadbał o najmniejszą charakteryzację. Rozumiem, że Hopkins stał się rozpoznawalny w tej roli, ale to aktor na tyle dobry, że byłby w stanie oddać tę samą postać, mimo, że jej wygląd by się zmienił. Ogólnie wiele jest skrótów - policjant daje się podejść jak nowicjusz, Starling nagle prowadzi długie rozmowy z Lecterem, których nikt nie wykrywa, a pewna postać diametralnie zmienia swoje zachowanie... Więcej nie powiem, nie chcę spoilerować, ale ta ostatnia sytuacja zmusiła mnie do zatrzymania filmu i wykonania całej serii uderzeń głową o biurko.
Kolejną wadą jest zdecydowanie sama historia. Przykro mi to stwierdzić, ale mocno odstaje ona poziomem od pozostałych dwóch - jest rozwleczona, nie trzyma w napięciu, momentami po prostu nudzi. W dodatku film, by zmieścić się w dwóch godzinach, wyciął całą masę wątków, które zawarła w sobie fabuła książki. I nie mówię, że to zupełnie źle - wiele z nich było kompletnie niepotrzebnych, jednak jest kilka, które ubarwiały całą opowieść i dodawały jej pikanterii, do której przyzwyczaiły nas filmy o Hannibalu. Tutaj próbowano wszystko zawrzeć w kulminacyjnym momencie, ale wyszło to... No cóż, po prostu głupio. Choć dalej uważam, że zakończenie wyszło nieco bardziej "kanonicznie", w stosunku do postaci, które poznaliśmy, to nie mogę go zupełnie bronić, bo było zdecydowanie najsłabsze i czuć było, że scenarzyści poszli na łatwiznę, kiedy je wymyślali. Relacja Starling i Lectera ma być tu dużo głębsza i bardziej zawiła, a wypada... Cóż, zwyczajnie płytko. Ona biega za nim, a widz nieco się gubi, czy dalej jest to próba złapania przestępcy, czy może już obsesja... I to byłby ciekawy wątek, jednak mam wrażenie, że wyszedł on przypadkowo. On znowu sam się nadstawia, byle się z nią porozumieć i tu film zupełnie zawodzi - doktor ma być postacią inteligentną, a naraża się w zwyczajnie głupi sposób! Tylko po to, by porozmawiać z jedną kobietą? Cóż, nie kupuję tego. Jeśli miała być z tego relacja Mistrz - Uczennica to niestety, ale zupełnie tak tego nie widzę.
To nie jest jednak zupełna porażka, głównie na skutek głównej pary aktorów Hopkins-Moore. Należę chyba do nielicznych osób, którym Julianne Moore przypadła do gustu dużo bardziej niż Jodie Foster - nie wiem czego to kwestia, wydawała mi się po prostu naturalniejsza w roli Starling i lepiej pasowała do tej postaci. Hopkins... Cóż, on jest po prostu genialny, nie ma co się rozwodzić więcej. W tej części do obsady dołączył też Gary Oldman... Powiem szczerze, że spodziewałam się dużo bardziej wyrazistego występu po tak dobrym i wszechstronnym aktorze. Może to (po raz kolejny) wina scenariusza, który bardzo zmarginalizował postać Vergera, ale szczerze mówiąc Oldmana mógłby tu zastąpić praktycznie każdy i chyba nijak nie zmieniłoby to odbioru tego bohatera.
Świetna jest też muzyka napisana przez Hansa Zimmera - przyjemnie łączy się z każdą sceną, podkreślając ją i tworząc jej tło. Szkoda, że całość nie wypadła tak dobrze, jak ten jeden element, który - jakby nie było - jest tu jedynie niewielką częścią obrazu Ridleya Scotta. Zabrakło chyba trochę wyobraźni i za dużo jest chodzenia na łatwiznę. Wygląda na to, że twórcy uznali, że wszystko, co będzie związane z Lecterem sprzeda się, bez względu na to, jaki poziom będzie prezentować. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz