niedziela, 18 czerwca 2017

"Szeregowiec Ryan" czyli życie jednego człowieka

Stało się. Po wielu namowach i długim czasie złamałam się i dałam namówić na "Szeregowca Ryana". Broniłam się, bo wiedziałam, że przeżyję ten film - zarówno ze względu na tematykę, jak i na sceny, które w nim znajdę. I tak się stało, ale nie żałuję.
Po lądowaniu w Normandii kapitan John Miller (Tom Hanks) otrzymuje nowe rozkazy. Jego zadaniem jest przedostanie się na teren wroga i odnalezienie jednego, jedynego człowieka - szeregowego Jamesa Ryana (Matt Damon), który jest ostatnim z czwórki braci. Trzej starsi zginęli podczas walki i aby choć trochę ulżyć ich matce, dowództwo postanawia ściągnąć czwartego z frontu i wysłać go prosto do domu. Wraz z najlepszymi ludźmi Miller wyrusza w podróż, która okaże się najtrudniejszą misją w jego życiu.
W tym filmie wszystko jest wielkie. Wielka jest pierwsza scena, kiedy żołnierze próbują opanować plażę. Wielkie są kolejne wydarzenia, podczas których giną ludzie. Wielkie są sceny, w których człowiekowi łzy stają w oczach i musi na moment zrobić pauzę. A najwspanialsze jest to, że wielkość ta nie wynika z rozmachu, z ilości krwi czy wystrzelonych naboi - ona wynika z ładunku emocjonalnego, który Spielberg tchnął w każdy z tych momentów. Najbardziej porażają sceny nieme, w których nikt nie wypowiada nawet słowa, ale może właśnie to najbardziej trafia do człowieka. Z drugiej strony muszę oddać hołd scenarzystom - kiedy już dochodzi do dialogów, czy też monologów, jak ten Hanksa w starym kościele, to są to faktycznie słowa, które widzem wstrząsają do głębi. Realia wojny zamknięte w kilku zdaniach, będących ich doskonałym podsumowaniem - potrzeba talentu, by tak to ubrać i pokazać, aby nie było ani zbyt patetyczne, ani pretensjonalne.
Pewnie nie zaskoczę nikogo, jeżeli powiem, że to jedna z najlepszych ról Toma Hanksa. Kapitan Miller to postać poważna, uczciwa i szczera i tak też należało do niej podejść, co aktor uczynił. Z sobie właściwym urokiem tworzy bohatera pełnego pięknych cech, a równocześnie wciąż - brak tu patosu, który by go odrealniał. Miller to po prostu dobry człowiek - po prostu i aż, bo wszyscy wiemy, że to wcale nie jest takie proste, zwłaszcza podczas ciężkich, wojennych chwil. Ten film pokazuje, jak trudno jest zachować twarz i przyzwoitość, jak czasem ciężko jest podążać za rozkazami, zwłaszcza, gdy się z nimi nie do końca zgadzamy. Cała misja staje się zaledwie pretekstem do poznania poszczególnych postaci i ich podejście do tego, co robią. Tu przyznaję się uczciwie, że jestem zachwycona tym, jak ten film rozwija poszczególnych bohaterów. Moim głównym zarzutem wobec wojennych produkcji jest zazwyczaj to, że nie poświęcają czasu ludziom, zaś tutaj jest zupełnie odwrotnie. I tak, może to też kwestia długości, bo całość trwa przecież prawie trzy godziny, ale tego się praktycznie nie czuje. Sceny batalistyczne sprawnie przeplatają się ze spokojniejszymi i cichymi rozmowami żołnierzy, przez co ani jedno, ani drugie nie męczy. Dzięki temu mamy możliwość zżycia się z bohaterami - tylko dlatego możemy potem opłakiwać ich los, czy też cieszyć się z ich zwycięstw.
Nawet ja muszę uznać wielkość i wspaniałość tego filmu. Jakbym się nie broniła - jest po prostu dobry. Postaci są wspaniałe, wydarzenia poruszające, wszystko to daje do myślenia. Postawy bohaterów są różne, można utożsamiać się z nimi po kolei, lub też zupełnie ich nie rozumieć, jednak to sprawia, że ten film wyróżnia się dla mnie na tle innych, wojennych produkcji. Tak, płakałam jak wariatka chyba ze trzy razy i to, żeby wyszło zabawniej, najmocniej gdzieś w okolicach początku, a nie końca - ale nie mogę nie docenić tego, w jaki sposób produkcja ta wycisnęła ze mnie łzy, bo zrobiła to wspaniale! Pokazanie wojny z nieco bardziej "ludzkiej" strony, pokazanie tych wszystkich listów, ludzi, którzy tak bardzo tęsknią do domu, ale jednak trwają na stanowisku, bo wiedzą, że od nich zależy życie całych setek, tysięcy obywateli - tak, to było wielkie. Panie Spielberg - ukłony w pana kierunku, nie sądziłam, że film wojenny zasłuży u mnie na takie pochwały i tak wysoką ocenę. Chylę czoła, bo po raz kolejny (po "Liście Schindlera") udowodnił mi pan, że można zabrać się za ten temat w sposób uczciwy, poważny i nie przesadzony. Zdecydowanie nie żałuję tego seansu i powiem więcej - dałabym się na niego namówić po raz kolejny.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz