niedziela, 25 czerwca 2017

"Naznaczony", czyli zaledwie odrobina świeżości

Wiele się nasłuchałam o "Naznaczonym". Że jest przerażający, że nowoczesny, że stanie obok klasyków takich jak "Egzorcysta" czy "Omen". Jako, że dla mnie są to do dzisiaj jedne z najlepszych horrorów podchodziłam do tych zachwytów z dystansem - nie mam dobrej opinii o dzisiejszych filmach grozy i nie ukrywam tego. Jamesa Wana znałam jako reżysera "Obecności" i "Piły" - od wczoraj do znanych mi tytułów dołączył "Naznaczony".
Rodzina Lambertów przeprowadza się do nowego domu, chcąc zacząć swoje życie od nowa. Małżeństwo wraz z trójką dzieci nie ma łatwego zadania - Josh (Patrick Wilson) dużo pracuje, tak więc trójka dzieci i doprowadzenie mieszkania do porządku spadają na głowę Renai (Rose Byrne). W dodatku coś wciąż wywołuje w kobiecie niepokój, ma wrażenie, że sprzęty same się ruszają, a dokoła widać tajemnicze postaci. Kiedy ich syn Dalton (Ty Simpkins) spada z drabiny i zapada w śpiączkę wszystkie dziwne rzeczy jedynie się nasilają, nawet, kiedy rodzina decyduje się na powtórną zmianę domu. Pomóc może im jedynie tajemnicza Elise (Lin Shaye)...
Muszę jednak przyznać, że zawiodłam się na tym tytule. Pierwsza godzina filmu jest do bólu sztampowa i przewidywalna - rzeczy zmieniają miejsce, drzwi trzaskają, pojawiają się zjawy, kobieta jest przerażona, mąż niby jej wierzy, ale jednak głównie sądzi, że przesadza. To wszystko jest wręcz do bólu powtarzalne, widziałam to jakieś milion razy, bo aktualnie co drugi film wykorzystuje właśnie takie motywy. Renai jest histeryczna, Josh za to zachowuje spokój - duet, jakich jest masa w dzisiejszych horrorach. Odrobina nowości pojawia się dopiero w drugiej części, kiedy na scenę wkracza postać Elise, wyjaśniająca przerażonym rodzicom całą sytuację. W tym momencie muszę przyznać, że sam pomysł jawi mi się jako dość ciekawy - gorzej jedynie z jego wykonaniem i wyjaśnieniami. Kolejne zjawy niby mają sens, ale jednak w sumie go nie mają - ja osobiście się zgubiłam, czy są one zupełnie przypadkowymi ludźmi, czy też mają jakikolwiek związek z domem. Zdaję sobie sprawę, że być może pewne wątki będą wyjaśnione w kolejnych częściach, ale mierzi mnie pozostawianie takich niedokończonych historii - to trąci lenistwem, jakby scenarzysta zapomniał ogólnie dopisać wyjaśnienie, po czym po premierze filmu przeczytał kilka internetowych teorii i wykorzystał w sequelach.
Gdyby chociaż projekt tych "straszaków" był dobry, ale... Spójrzcie na to. To ma być ta straszna, koszmarna postać? Facet z twarzą pomalowaną na czerwono? Litości. Jestem w stanie uwierzyć, że to coś przeraziło dziecko, ale nie dorosłego... Swoją drogą czy ma to być jakaś cudaczna wersja demona, diabła? Filmie, wyjaśnij! Jasne, horrory bardzo często polegają na "pokaż, nie mów" i to jest dobre, ale dla mnie strach musi być sprecyzowany. Nawet dziwaczne postaci w "Labiryncie fauna" były czymś konkretnym i określonym. Nie wymagam przecież nazwy gatunkowej, wystarczy zwykłe, proste określenie.
Nikt nie spodziewa się po horrorze wielkich kreacji aktorskich (to już nie te czasy niestety... A przynajmniej nie w tym typie gatunku), ale zaczyna mnie drażnić, że wszystkie postaci grane są na jedno kopyto. Patrick Wilson już chyba zadomowił się w twórczości Wana - "Obecność", "Naznaczony"... Swoje postaci gra dokładnie tak samo, z tą samą rezerwą i sceptyczną postawą. Rose Byrne za to dostała histeryczną żonę, która w sumie nie odgrywa żadnej znaczącej roli, poza krzyczeniem i byciem "tą, która wierzy". Oklepane to i wykorzystane jakieś tysiąc razy, łącznie z serią "Paranormal Activity".
Ogólnie mówiąc czuję się okropnie zawiedziona. Pochwały sugerowały coś naprawdę przełomowego i grającego na uczuciu strachu, zamiast tego zaś "Naznaczony" nie radzi sobie z niezłym pomysłem i wykorzystuje większość schematów, jakie ostatnio pojawiają się w horrorach. Zakończenie jasno wskazuje na ciąg dalszy - zobaczymy, czy będzie lepiej.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz