sobota, 17 czerwca 2017

"Fighter" czyli trochę fabuły w filmie bokserskim

Filmy sportowe ogólnie są dość specyficznymi historiami, zaś filmy o bokserach... Cóż, dość powiedzieć, że wszystkie są dla mnie takie same. Kiedy więc dostrzegłam, że na mojej liście przyszedł czas na "Fightera" nie byłam zachwycona. Jednak ten obraz spotkał się z dużym zachwytem ze strony publiczności, więc postanowiłam przełamać się i poświęcić mu czas. Co z tego wyszło?
Prawdziwa historia Micky'ego Warda (Mark Wahlberg) - boksera, który sięgnął po tytuł mistrza świata. Jednak zanim to zrobił jego życie układało się gorzej, niż źle. Kariera w ogóle się nie układała, a to za sprawą apodyktycznej matki (Melissa Leo) i brata (Christian Bale), który kompleksy zacierał narkotykami. W dodatku była żona nie pozwalała mu na kontakty z córką, a on sam powoli wpadał w zniechęcenie i depresję. Jednak za sprawą nowej dziewczyny (Amy Adams) i trenera postanawia stanąć na nogi i pokazać, na co go stać...
Nie wiem, czy to ja, czy to może po prostu ten film, ale zupełnie nie rozumiem, skąd te zachwyty. To sportowa historia, jakich naprawdę jest masa - jedynie wzbogacona przez wątki obyczajowe, kręcące się wokół głównego bohatera. Sam Micky... Cóż, nie porwała mnie kreacja Wahlberga, a można by powiedzieć, że przecież dano mu pole do popisu. Jego postać to złożony człowiek, rozdarty między własnymi pragnieniami, a lojalnością wobec rodziny. Cały czas tkwi w cieniu brata... I tak samo Wahlberg tkwi w cieniu Bale'a, który kradnie ten film. Nie uważam, by była to najlepsza z jego ról (choć dostał za nią Oscara), ale zdecydowanie jest postacią, która najbardziej się wyróżnia. Dicky to typ, który zawsze musi być w centrum uwagi, wszędzie go pełno - a kiedy coś idzie gorzej wciąga trochę towaru i świat znowu jest piękny. Bale doskonale odwzorował gesty, sposób mówienia i mimikę prawdziwego Dicky'ego - można to porównać z krótką scenką z udziałem realnych postaci filmu. Być może właśnie to zawyrokowało o nagrodzie dla niego...
Zawiodłam się za to na Amy Adams. Naprawdę doceniam ją, jako aktorkę, uważam, że ma ogromny talent, ale tutaj... Kompletnie mi nie podszedł jej sposób przekazania postaci Charlene. To miała być taka twarda, konkretna osoba, która nie boi się bluzgnąć czy pobić... A Adams była taka... Nijaka. Kompletnie nie rozumiem zachwytów nad tą rolą, nominacji do Oscara tym bardziej, ale nie będę dopasowywać swojej opinii - moim zdaniem brakowało jej wyrazu i zdecydowania, miałam wrażenie, że nie do końca wie, jak ugryźć tę postać.
Tak naprawdę nie widzę w tym filmie nic odkrywczego. To biografia, w porządku, ale równocześnie to do bólu schematyczny film o bokserze, który ma kryzys, ale potem dzięki ciężkiej pracy i wsparciu bliskich dochodzi na sam szczyt. BYŁO i to milion razy. Nie powiem, że to zła produkcja, bo w ciekawy sposób ukazuje chociażby uzależnienie od narkotyków, a także patologiczne relacje z rodziną, która wciąż osacza Micky'ego, jednak czy takie wstawki mają świadczyć o wielkości? Nie wydaje mi się. Dla mnie zaledwie przyzwoity.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz