wtorek, 4 września 2018

"Underworld: Przebudzenie" czyli psujemy naukę

Kolejna część sagi Underworld przed nami i dzięki temu jesteśmy już coraz bliżej końca. Pamiętam, że po pierwszym obejrzeniu "Przebudzenia" byłam ostro zażenowana... No cóż, to uczucie towarzyszyło mi podczas powtórnego seansu.
W końcu ludzie odkryli istnienie Lykan i wampirów. Przerażeni istnieniem takich potworów robią wszystko, by je wyeliminować. W międzyczasie Selena (Kate Beckinsale) zostaje schwytana i poddana hibernacji na następne 12 lat. Gdy się obudzi, będzie musiała zmierzyć się z światem, który niezwykle się zmienił i w którym to ona jest teraz zwierzyną, a nie łowcą.
Cieszyłam się na kolejną odsłonę przygód Seleny, ale od początku coś mi w tej części nie pasowało. Może to właśnie ludzie - których to oryginalna trylogia dość mocno ignorowała - byli tą irytującą stroną? A może jeszcze większe wrzucanie się w tanie motywy, jak tajne, rządowe laboratorium, zaginione dziecko, połączenia umysłów (. . . To naprawdę nie ja to wymyśliłam, okay? Ja wiem, jak to brzmi)? A może po prostu połączenie tego wszystkiego?
Po raz kolejny Selena jest niepokonana, wręcz w przesadzony sposób - ale w porządku, do tego trochę można było przywyknąć. Problem w tym, że tutaj to się gryzie z całą resztą świata przedstawionego, bowiem w tej rzeczywistości wampiry i Lykanie stali się zdecydowanie słabsi, a to ludzie są górą - Selena zaś nieodmiennie rozwala wszystkich, wychodzi z tego bez szwanku i nigdy nie pudłuje. I trochę to boli, bo powinna być chociaż odrobinę słabsza! W dodatku scenariusz coraz bardziej zahacza o naukę, a coraz mniej rzeczy tłumaczy magią i niestety... To wcale nie działa dobrze. Przykro mi, ale kiedy ostatni raz pani Meyer próbowała bawić się w chromosomy u wilkołaków i wampirów, to naprawdę się nie udało i każdy powinien brać z tego przykład - takie rzeczy po prostu nie mają prawa się udać.
Co z nowymi aktorami? No cóż, jest tu ich dużo, bo właściwie ze starej obsady została tylko Beckinsale, która wciąż prezentuje się mrocznie, tajemniczo i dobrze. Pojawiają się więc Theo James, Michael Ealy, India Eisley czy Stephen Rea, ale żadna z tych osób nie ma w sobie nic charyzmatycznego - może jedynie Ealy dobrze się komponuje z tą nową fabułą, grając ludzkiego policjanta, starającego się rozwiązać zagadkę ucieczki eksperymentu z laboratorium. Sceny walki? Cóż, często już są zanadto przesadzone, brakuje im świeżości i ciekawych zagrań. Brakuje tu ciekawego rozwiązania, które wgniatałoby w fotel, jak w pierwszej części sagi. Z całą pewnością całość nie zachęca do kolejnej części, a przecież wciąż czeka ona na mnie...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz