wtorek, 30 stycznia 2018

"Kształt wody" czyli niecodzienna baśń

Udało mi się obejrzeć wyczekiwany film Guillerma del Toro! Nominowany do 13 Oscarów, jednak zupełnie nie przypomina zeszłorocznego "La La Landu" - ani klimatem, ani wyrazem. Nie był jednak tym, czego się spodziewałam...
Samotna Eliza (Sally Hawkins) jest niemową. Otacza ją świat, w którym nie potrafi nawiązać zbyt wielu relacji, a jej życie to jedna wielka rutyna. Nocami pracuje jako sprzątaczka w rządowym laboratorium, jednak ta praca nie dostarcza jej satysfakcji. Kiedy pewnego dnia odkrywa w jednym z pomieszczeń fantastyczną, wodną istotę (Doug Jones) na reszcie czuje, że na świecie jest ktoś tak samo niezrozumiany, jak ona sama. Więź między nimi nie jest łatwa, a w dodatku przyjdzie im o nią walczyć...
Del Toro snuje swój film jak baśń, pozostawiając ją w fazie snów i fantazji. Nie doszukujcie się tu logiki - zwyczajnie nie pasuje ona do konwencji i trzeba ją odrzucić, by w ogóle móc przetrwać "Kształt wody". Mamy więc historię o rasizmie, samotności i miłości podaną w formie niecodziennej i oryginalnej, a jednak... Czegoś tu brak. Film zrealizowany z tak ogromną wrażliwością i pięknem powinien poruszać, a ten... Cóż, niepotrzebnie szokuje. Kontrowersyjne sceny bolą, mimo dopracowanych szczegółów - po prostu fabularnie nie są tak istotne, by musiały istnieć. Jednak cała produkcja robi wrażenie - dbałość reżysera jest doskonale widoczna, bowiem wszystkie ujęcia są po prostu perfekcyjne. Od strony technicznej naprawdę nie ma się do czego przyczepić, tak więc nie dziwią mnie absolutnie nominacje za zdjęcia, reżyserię czy muzykę (zwłaszcza ta ostatnia podbiła moje serce, piękna ścieżka Alexandre'a Desplat!). Kostiumy są równie imponujące - co tu wiele mówić, sam główny "Ryboczłowiek" musiał zająć sporo czasu, a jego przebranie jest nie tylko fantastycznie zaprojektowane, ale przede wszystkim genialnie wykonane.  Nominacja za scenografię też wydaje się uzasadniona - każde z wnętrz ma swój niepowtarzalny klimat i jest zupełnie różna w zależności od tego, co akurat oglądamy.
Jak to wypada aktorsko? Cóż, czuję się absolutnie zachwycona rolami Octavii Spencer i Richarda Jenkinsa (oboje nominowani za role drugoplanowe) - są charakterystyczni, stworzyli wiarygodne postaci, które pasują do tego niesamowitego, problematycznego świata. Podobał mi się też Michael Shannon, którego kreacja to nieco przerysowana postać, idealnie wpasowująca się w kanon złego bohatera. Jednak zupełnie nie kupuję Sally Hawkins - miała wyjątkowo trudną rolę, bowiem jej gra skupiała się jedynie na gestach i mimice, ale... No cóż, nie, po prostu moim zdaniem nie. Nie zachwyciła mnie, nie powaliła na łopatki. Po prostu oczekiwałam czegoś więcej, chciałabym chyba jeszcze więcej wyrazu.
Scenariusz przebiega również gładko, wszystko łączy się zgrabnie, splata, każdy wątek ukazuje kolejny element układanki... Jednak mimo tych zachwytów, mam bardzo mieszane uczucia wobec tego filmu. Może po prostu nie do końca tego się spodziewałam i dlatego tak trudno mi się oglądało? Albo po prostu nie do końca podeszła mi konwencja? Dość, że faktycznie coś jest nie tak. Jestem zachwycona technicznymi szczegółami, ale sama historia mnie nie kupiła - za dużo tu udziwnień, za dużo zupełnie pojechanych elementów (nawet jak na baśń!) - świat niby poważny, Zimna Wojna, nauka, a z drugiej strony mamy dziwnego stwora, trochę niespójną wersję jego "osoby" (nawet wyrzucając logikę, wolałabym, żeby chociaż była tu jakaś konsekwencja) i trochę niedopracowane zasady, którymi ten świat się rządzi. Wiem, że wiele osób snuje teorie spiskowe co do osoby Elizy - nie będę wam tu spoilerować, jednak teorie te są na tyle mętne, że zupełnie mi nie pasują, a tym samym końcówka filmu pozostaje dla mnie dalej dziwna. Chyba zbyt dziwna.
Jeśli lubicie niecodzienne klimaty i wizjonerskie podejście do sprawy, to być może "Kształt wody" was zachwyci. Wizualnie (i w sumie słuchowo, bo ten soundtrack!) jest przepiękny, ale dla mnie to jednak nie jest "to".

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz