poniedziałek, 8 stycznia 2018

"Porozmawiaj z nią" czyli miłość psychopaty

O filmach Almodovara można powiedzieć z całą pewnością jedno - są bardzo specyficzne. Nie oglądam ich często, bowiem każdy taki seans zniechęca mnie do nich na jakiś czas - musi minąć chwila, zanim znowu dam szansę temu reżyserowi. Już dawno temu oglądałam "Skórę w której żyję", która to wywarła na mnie tak piorunujące wrażenie (nawet nie potrafię powiedzieć, czy pozytywne), że musiałam odczekać swoje. Tym razem postanowiłam zagłębić się w "Porozmawiaj z nią".
Bohaterów jest dwóch, a łączy ich miłość do kobiet pozostających w śpiączce. Benigno (Javier Camara) jest pielęgniarzem, który z najwyższą troską i zaangażowaniem zajmuje się piękną baletnicą Alicią (Leonor Watling). Spędzając z nią czas opowiada jej o sobie i świecie, których ich otacza - o filmach, które ogląda, o sztukach teatralnych, o muzyce i pogodzie. Kiedy do szpitala zostaje przyjęta Lydia (Rosario Flores), Benigno oferuje pomoc jej zrozpaczonemu partnerowi, Marco (Dario Grandinetti). Dwóch, samotnych mężczyzn może tylko rozmawiać ze sobą... I z ukochanymi.
O czym właściwie jest ten film? O rozmowie chyba. O komunikacji, o przywiązaniu, o tym, jak ważne jest porozumiewanie się. Ale moim zdaniem ten film jest też o odbiorze - o tym, że jednostronny monolog to nie rozmowa i nie może być za taki uznawany. Że w związkach ciszy nie można zawsze uznać za zgodę.
Benigno opowiada Alicii o wszystkim, ale, z oczywistych powodów, ona milczy, nie odpowiada mu. Czy ma więc prawo uznać, że ona kocha go tak, jak on ją? Nie. Co więcej, jego uczucie powinno przestać być rozpatrywane w kategorii uczucia - bowiem dziewczyna nigdy nie wyraża zgody na bycie "jego", nie ma pojęcia, że on ją tak traktuje. Na dobrą sprawę w ogóle się nie znają. Jego zapędy są więc nie tylko nie na miejscu - wręcz za mocno ingerują w intymność Alicii, pozwala sobie na kontakt, do którego ona nigdy by nie dopuściła. Ciężko mi postrzegać Benigna w kategoriach bohatera pozytywnego, bowiem dla mnie to człowiek chory, psychopatyczny, nie szanujący tej młodej kobiety, która nie może powiedzieć mu "nie". Jego zapewnienia o miłości brzmią wręcz groźnie i świadczą jedynie o tym, że jego umysł nie pracuje, jak trzeba.
Marco to nie tak zły przypadek. Mam wrażenie, że on nie potrafi rozmawiać właśnie - Lydia wypomina mu w ich ostatniej konwersacji, że nie dał jej dojść do słowa, że sam ciągle mówi i nie słucha jej. Kiedy zaś ona milknie, on nie umie się przełamać. Wtedy, kiedy ukochana nie może mu się już odwdzięczyć, on również traci głos. W końcu opuszcza ją, jednak... Cóż, mam wrażenie, że przychodzi mu to dziwnie lekko.
Ten film nie jest o miłości - jest o fascynacji, o tym, dokąd może prowadzić. Pokazuje, że można się zachować dwojako w obliczu tragedii - wycofać lub też przekroczyć wszelkie granice. Almodovar tworzy film dość kameralny, bez spektakularnych ujęć czy szerokich kadrów, wykorzystuje elementy kina niemego czy subtelne przekazy przedstawień teatralnych. Całość rozwija się wolno, jednak końcówka szokuje i sprawia, że widz czuje konsternację, zdumienie, może nawet obrzydzenie? Jak odbierać taki obraz - to już musicie ocenić sami. Dla mnie był on przede wszystkim dziwny, nieco niepokojący, wywołujący poczucie, że chyba świat stanął na głowie, jeśli mam się utożsamić z takim bohaterem i współczuć mu. Chyba będę musiała znów przetrawić pana Almodovara...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz