sobota, 29 lipca 2017

"Furia: Carrie 2" czyli absolutne nic

Po sukcesie "Carrie" w '76 roku wiadomym było, że pojawi się sequel filmowy. Jednak grunt był grząski - brak było równie genialnego źródła, do stworzenia adaptacji, trzeba było polegać jedynie na scenarzyście. I tak powstała "Furia"...
Rachel (Emily Bergl) jest raczej odludkiem. Wychowuje się w rodzinach zastępczych po tym, jak jej matka została zabrana na oddział psychiatryczny po atakach schizofrenii. Kiedy jej jedyna przyjaciółka Lisa (Mena Suvari) popełnia samobójstwo Rachel pragnie dowiedzieć się dlaczego. Nie wie, że to sprawa dużo bardziej skomplikowana, a zamieszani są w to najpopularniejsi uczniowie ze szkoły. Dokoła Rachel raz po raz dzieją się dziwne rzeczy i Sue Snell (Amy Irving) zaczyna podejrzewać, że mają one ten sam charakter, co wypadki wokół Carrie White sprzed dwudziestu lat...
To jeden z przykładów filmów, które bardzo chciały. Naprawdę bardzo. "Furia" miała jeden cel i widać go już w pierwszej scenie - dorównać obrazowi De Palmy. Chyba nie zaskoczę nikogo, że cel ten nie został osiągnięty. Nie ma tu klimatu, nie ma takiego aktorstwa, nie ma postaci, które by tworzyły całą rzecz przerażającą. Pojawiają się za to błędy w prostej logice. Rachel NIE JEST taką ofiarą, jak Carrie White - owszem, nie jest może lubiana, ale raczej świat zostawia ją w spokoju, a i ona od świata niczego nie potrzebuje. Zrobienie więc z niej wroga publicznego jest śmieszne i wymuszone. Drugą sprawą jest fakt jej "mocy"... Z których dziewczyna doskonale zdaje sobie sprawę! Serio? I nikt, aż do czasów Sue Snell, nie zauważył? Dziewczyna ataki ma od dzieciństwa, a jej reakcje jasno pokazują, że jest do nich przyzwyczajona - mam rozumieć, że nigdy jej chociażby nie dziwiły? Pominę już kilka mniejszych idiotyzmów (rozrastający się tatuaż zdecydowanie wygrywa klasyfikację, dalej nie wiem, co tu się wydarzyło) i przejdę od razu do zakończenia. DLACZEGO. Serio, to jest moje główne pytanie. JAK z czegoś, co miało być (w zamyśle) kontynuacją klasycznego horroru, można było zrobić tak ckliwą, idiotyczną wersję Romea i Julii? Mój Boże, kto wpadł w ogóle na taki pomysł? Dlaczego uważał, że to wyjdzie tej historii na dobre?
Zdecydowanie odradzam ten film - nie ma tu nic nowego i twórczego, wszystko co dobre zostało zerżnięte z oryginału, w dodatku zawsze na tym tytule będzie ciążyć widmo tytułu "Carrie" - biorąc pod uwagę poziom "dzieła" obniża to dodatkowo jego ogólną ocenę. Da się przeżyć seans, ale zasadniczo jest to strata czasu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz