niedziela, 16 lipca 2017

"Kot Bob i ja" czyli puchaty ratownik

Pamiętam, że byłam totalnie niepocieszona, kiedy nie udało mi się w styczniu zobaczyć filmu "Kot Bob i ja", podczas jego wyświetlania na ekranach kin. Minęło trochę czasu i choć wciąż pamiętałam, że gdzieś tam faktycznie był taki tytuł to zszedł on na dalszy plan. Jednak jakiś czas temu zapytałam kolegę, co jego zdaniem powinnam obejrzeć (i opisać na blogu). Właśnie ten tytuł został wybrany, tak więc zgodnie z jego wolą - usiadłam, zapoznałam się z filmem i aktualnie zabieram się za opowiedzenie wam o moich wrażeniach.
Prawdziwa historia Jamesa Bowena. Młody James (Luke Treadaway) żyje na ulicy, chodzi głodny i gra na gitarze za kilka pensów. Ach, do tego jeszcze nałogowo zażywa heroinę, mimo, że próbuje wyjść z nałogu. Po którymś kolejnym pobycie w szpitalu otrzymuje szansę - dostaje mieszkanie socjalne, przechodzi na odwyk. Jednak pozostanie czystym nie jest łatwe, podobnie jak uporanie się z życiem, relacjami z ojcem, a także nową znajomą, Betty (Ruta Gedmintas). W tym wszystkim Jamesowi pomoże Bob - kot-przybłęda, który pewnego dnia po prostu wchodzi do jego domu i w zupełnie kocim, bezpardonowym stylu zadomawia się w życiu zagubionego młodzieńca.
To zdecydowanie jeden z najbardziej pozytywnych filmów, jakie w życiu widziałam. Historia, która na pierwszy rzut oka wydaje się dość makabryczna i depresyjna - hej, ten facet mieszka na ulicy i właściwie niewiele dzieli go od przedawkowania, głoduje, ma fatalne układy z własnym ojcem i ogólnie powiedzieć, że wiedzie mu się kiepsko, to jak stwierdzić, że Edyp poślubiając własną matkę popełnił niewielką gafę - szybko przeradza się w opowieść z pozytywnym przesłaniem i ogromną siłą drzemiącą w jej wnętrzu. Choć można powiedzieć, że fabuła jest przewidywalna - no bo tak zazwyczaj jest z filmami biograficznymi, można sprawdzić w Internecie, jak się skończą - to wcale jej to nie umniejsza, przeciwnie. Śledzenie i podziwianie tego, jak James zaczyna powoli przejmować kontrolę nad własnym życiem, jak po tylu latach staje na nogi i zaczyna móc patrzeć sobie samemu w oczy, jest fascynujące i przykuwa uwagę widza od początku do końca. Luke Treadaway mnie zaczarował, omamił wręcz - jest po prostu cudowny i doskonale wczuł się w rolę, którą przyszło mu grać. Sam Bob, mimo, że to KOT... Cóż, kocham koty, pokochałam więc i jego. Scenarzyści (a może sam James) dopilnowali, by zachowania czworonoga nie były przesadzone, wyidealizowane i nienaturalne - to częsty zabieg, zazwyczaj stosowany wobec psów - więc każdy, kto kiedykolwiek kota miał odnajdzie w niektórych zachowaniach swojego pupila.
Świetna w tym filmie jest z całą pewnością praca kamery. Ujęcia, która wykonane są z perspektywy kota to strzał w dziesiątkę - dzięki temu faktycznie oglądamy film z perspektywy dwóch bohaterów, nie tylko jednego. To w gruncie rzeczy mały zabieg, ale dodał naprawdę dużo. Nie wiem, jak to możliwe, ale wystarczyło obniżenie kamery i oglądanie świata "kocimi" oczami, żebym wczuła się w Boba i zrozumiała jego myślenie i postrzeganie świata. Wielki plus dla reżysera - mała rzecz, a cieszy.
Na plus dla filmu mogę też dopisać świetną muzykę, doskonale dobraną i stanowiącą fantastyczne tło dla wydarzeń pokazywanych na ekranie. W sumie to dość ważna część całości, bo przecież James zarabia grając na gitarze i pisząc piosenki, ale mimo to łatwo było wykpić się tutaj słabymi piosenkami wybranymi zupełnie losowo. I to w sumie tak mnie chyba cieszy w tym filmie - jest bardzo dopracowany, od odpowiednio dobranych melodii, przez genialne dialogi i kwestie kolejnych postaci, aż po zadbanie, żeby kot zachowywał się dokładnie jak to koty mają w zwyczaju! To niesamowite, że na film biograficzny, swoją drogą chyba nie doceniony tak, jak na to zasługuje, poświęcono tyle czasu i energii! To wszystko, wraz do spółki ze świetną historią i doskonałym aktorem w roli głównej tworzy obraz uroczy, inteligentny i godny obejrzenia. Polecam gorąco!

1 komentarz:

  1. Jako polecający ten film kolega, cieszę się, iż film się spodobał. Mam wybitnie podobne odczucia, szczególnie co do kociej kamery i muzyki. Czekam na kolejne recenzje! :D

    OdpowiedzUsuń