niedziela, 29 stycznia 2017

"La La Land" czyli to, co kocham w musicalach!

Co mogę powiedzieć? Wiecie, jak bardzo czekałam na ten film, wspominałam o tym kilka razy. Nie zawiodłam się, absolutnie wcale!
Czternaście nominacji do Oskara! Dla mnie całkowicie zasłużonych. Przede wszystkim film ma absolutnie wszystko, co dobry musical mieć powinien - jest lekki, ma piękną muzykę, świetną choreografię. Szczerze, to spodziewałam się nawet, że zakończenie będzie typowo bajkowe, ale to nieprawda! Film ma o wiele więcej do zaoferowania, cały jest tak naprawdę słodko-gorzki.
Zacznijmy jednak od początku - fabuła. O co chodzi? W Los Angeles czasów współczesnych żyją Mia (Emma Stone) i Sebastian (Ryan Gosling), para marzycieli, którzy jednak wcale nie robią tego, na co mieliby ochotę. Ona chce być aktorką, a także pisać własne scenariusze, a zamiast tego jest baristką w kawiarni, on zaś bardzo pragnie założyć swój klub jazzowy, ale żeby w ogóle opłacić rachunki gra do kotleta. Wpadają na siebie w przypadkowych sytuacjach i są sobą nawzajem oczarowani - ona jego muzyką, a on jej energią i radością. Razem postanawiają spełnić swoje marzenia, jednak wcale nie jest tak pięknie jak się wydawać mogło... Mnie osobiście wydarzenia filmu porwały, jednak nie nie wiem, czy Akademia je doceni - ostatnio mam wrażenie, że biorą wszystko co poważne, pompatyczne i ważne, a tu tak naprawdę fabuła jest tłem do pięknych scen, w których ważna jest subtelna gra świateł i których tak naprawdę nie bierze się na serio.
Aktorzy. Oboje dostali nominację, ale ja muszę przyznać, że dużo bardziej podobała mi się Emma Stone - naprawdę podziwiam to, jak potrafi grać samą twarzą, każda jej mina wyraża naprawdę dużo. Gosling jest w porządku, bardzo dobrze pokazał rozterki pomiędzy wiernością swoim ideałom, a... No cóż, potrzebie przeżycia. Emma jednak gra postać, z którą dużo bardziej można się utożsamić - jest marzycielką, ale czasem dopada ją pesymizm, boi się, ale odpowiednio wspierana potrafi wzbić się na wyżyny, kocha całym sercem, śni o wielkiej miłości, ale z drugiej strony odnajduje się też w rzeczywistości.
Reżyseria! TAK. Jedno wielkie TAK. Film nakręcony jest PRZEPIĘKNIE, niektóre sceny nawiązują do starych filmów, ale są one tak dobrze wkomponowane w całość filmu, że kompletnie nie rażą. Sceny taneczne - majstersztyk, wszystko można pięknie obserwować, nie ma chaosu, który tak często ostatnio obserwujemy. Osobiście zakochałam się w scenie z obserwatorium - absolutnie boska, zarówno pod względem oświetlenia, jak i efektów. Praca kamery bardzo mi się podobała, ujęcia wydają się naprawdę przemyślane i różnorodne.
Muzyka. Kolejny, olbrzymi plus dla filmu. Wychodząc z kina nuciłam zarówno piosenki, jak i zwykłe melodie, które nam towarzyszą podczas oglądania. Na milion procent ściągnę soundtrack, bo słuchanie go jest czystą przyjemnością. Mamy nie tylko kawałki jazzowe (ja osobiście uwielbiam ten typ muzyki, choć nie słucham go zbyt często), ale też romantyczne ballady grane na pianinie. Co do konkretnych piosenek... Aż dwie dostały nominację - "Audition" i "City of stars". O ile druga mnie również bardzo się spodobała to pierwsza... Nie jest zła, ale bardziej podobała mi się "Lovely night". Powiedzmy sobie szczerze - ani Gosling ani Stone nie są wybitnymi śpiewakami. Radzą sobie, ich głosy nie drażnią, on brzmi nawet lepiej niż ona. Oczywiście, że nie jest to poziom Pierce'a Brosnana w "Mamma Mia" czy Russella Crowe w "Nędznikach", ale mimo wszystko ich solowe piosenki nie są szczególnym objawieniem. Przyjemne - tak. Do posłuchania w aucie - jak najbardziej. Ale zasługujące na Oskara? No cóż, nie dla mnie.
Ok, teraz pojedziemy już dość skrótowo - scenografia jest prześliczna, tak samo jak kostiumy, a zdjęcia autentycznie wywołują ślinotok. Jak już pisałam - film w kwestiach wizualnych jest arcydziełem, nie można od niego oderwać wzroku.
Podsumowując - mocne TAK. 9/10 jak nic. Nie szukajcie tu jednak zwrotów akcji, bo wszystko toczy się raczej powoli, możemy obserwować jak postaci się poznają, zakochują, a potem radzą z rzeczywistością. Można się zachwycić warstwą artystyczną, muzyką, kostiumami, rozwiązaniami gry świateł (mnie osobiście bardzo spodobał się motyw z wygaszaniem całego tła i pozostawianiem tylko oświetlonych bohaterów, pięknie pokazuje ich zafascynowanie sobą nawzajem), myślę też, że można z niego wyciągnąć coś więcej, jakieś przesłanie, ale równie dobrze można obejrzeć ot tak, dla przyjemności. Gorąco polecam!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz