środa, 11 stycznia 2017

"Sing" czyli trochę muzyki w bajkowej formie!

Witajcie!

Ludzki umysł pozostaje dla mnie wciąż tajemnicą nie do zgłębienia. No bo co myślą ludzie, którzy stają przy pustej kasie, kiedy trzy stanowiska od nich stoi kasjer zachęcająco się uśmiechając? I tak sobie stoją radośnie, patrzą na siebie, żadne się nie ruszy - kasjer, bo w tamtej kasie nie ma pieniędzy, a klient... No właśnie. Duma? Na zasadzie "ty przyjdziesz do mnie, płacę i wymagam"? Czy ktokolwiek wpadłby na pomysł stawania na przykład przy pustej kasie w Biedronce?

Ale dość tych rozważań filozoficznych o ludzkiej naturze! Dziś udało mi się obejrzeć "Sing" i aż się palę, aby wam o tym nieco opowiedzieć. Przyznam się szczerze, że kiedy pierwszy raz zobaczyłam zwiastun to... No cóż, nie byłam nastawiona optymistycznie - całość wydawała mi się głupawa, przekoloryzowana, o humorze raczej prymitywnym. Po kolejnym seansie reklamy (widzicie, w czasie wpuszczania sal jeden trailer masz okazję zobaczyć nawet pięć razy dziennie) uznałam, że w sumie może nie będzie tak źle? W kolejnych dniach dosłownie byłam zalana plakatami, spotami, zapowiedziami. WSZĘDZIE - w pracy, na przystankach, w internecie, w radio. Zaczęłam powoli spodziewać się w swojej lodówce koali i goryla...
Ale co mogę powiedzieć po seansie? Cóż... Na pewno bajka prezentuje się sympatycznie - koala Buster Moon kilka lat temu kupił teatr, jednak kapryśna publika nie chce już oglądać tradycyjnych spektakli i instytucja podupada. Buster wpada więc na genialny pomysł - ludzie kochają oglądać konkursy śpiewania, więc dlaczego by nie urządzić jakiegoś?! Przez pomyłkę nagroda rośnie do 100 tysięcy dolarów, więc na casting zgłasza się pół miasta. No i tu pojawiają się pozostali bohaterowie - goryl Johnny, syn gangstera, który marzy o śpiewaniu a nie okradaniu kolejnych banków, świnka Rosita, która jest matką dwudziestu pięciu małych prosiaczków, a do tego perfekcyjną panią domu, podśpiewującą do tej pory tylko podczas mycia naczyń, słonica Meena o wielkim głosie i jeszcze większym strachu przed wystąpieniami, niewielkich rozmiarów mysz Mike, posiadający za to olbrzymie ego i w końcu jeżozwierz Ash, której talent do tej pory tłumił jej chłopak. Oczywiście każde z nich ma swoje problemy, ale w kulminacji wszystko mija i dają najlepszy koncert świata, wszyscy pokazują się z wspaniałej strony, tęcze, kucyponyki, te sprawy.
Nie zrozumcie mnie źle - postaci są miłe, muzyka przyjemna (wykorzystano znane, popularne piosenki), głosy postaci całkiem fajne (zarówno w polskim dubbingu jak i w oryginale, o czym mamy okazję się przekonać podczas partii śpiewanych, bo są one wykonane przez oryginalnych aktorów... No przynajmniej większość, ale o tym za moment.), fabuła podnosząca na duchu... Ale... Cytując Meryl Streep z "Into the woods" "You're so... Nice! You're not good, you're not bad, you're just nice!" i to chyba stanowi dla mnie główny problem - tu nic się nie wyróżnia. Historia jest przewidywalna od początku do końca i tak naprawdę jeśli widziało się zwiastun... Widziało się wszystko. Pomysł jest ciekawy, ale chyba bardziej by mi się spodobał, gdyby wykorzystać go w filmie fabularnym, oczywiście po wycięciu typowych dla animacji elementów komicznych, postaci pobocznych. Główni bohaterowie są naprawdę ciekawi i można wczuć się w sytuację każdego z nich, ale przez to, że jest to bajka nie mają aż tyle czasu na rozwój. Na minus też zapisuję jedną rzecz - jak już wspominałam piosenki śpiewane są po angielsku, a głosu użyczają na przykład: Reese Witherspoon (jako Rosita), Seth MacFarlane (jako Mike) czy Scarlett Johansson (jako Ash). W wersji polskiej jedną z aktorek jest Ewa Farna, grająca właśnie Ash. Nie mam pojęcia, czy reszta obsady nie czuła się na siłach, żeby śpiewać, czy po prostu uznano, że skoro Farna jest piosenkarką to niech śpiewa... W każdym razie tylko i wyłącznie piosenka Ash została przetłumaczona i wykonana po polsku. Szczerze? . . . Dlaczego?! Taka niekonsekwencja razi, wkurza, jest niepotrzebna! Nie chodzi o to, że utwór jest zły, ale że przez zmianę języka robi wrażenie wepchniętego na siłę!
Podsumowując - mimo wszystkich tych wad bajka sprawiła mi frajdę, lubię śpiewać i doceniam utwory w przyjemnej dla ucha wersji. 7/10 i polecam, żeby samemu obejrzeć, choć nie sądzę, żebym powróciła do tego filmu.

W tym poście to wszystko, reszta wrażeń filmowych za chwilę!

1 komentarz:

  1. Moim zdaniem ta bajka zdecydowanie jest na plus! Poza Disneyem i Dreamworksem rzadko która animacja trzyma poziom lepszy niż ograniczanie się do żartów klozetowych. "Sing" co prawda ma bardzo przewidywalną fabułę, ale to można zarzucić co drugiej bajce, nawet tej Disneyowskiej! A ta animacja ma sobie ogrom serca! Tak jak piszesz postacie są sympatyczne, nie da się ich nie polubić. Mnie totalnie podbiła Rosita! Nie mam pojęcia gdzie ty widzisz problem w byciu miłym. To ciepła komedia ze zgrabną animacją i przyjemną muzyką. Spodziewałam się rozczarowującego, głupawego pokazu, a jednak żarty są dobre i nie ma tu czegoś, czego nie cierpię, czyli teatru żenady (a jeśli już, to niewiele). Nie wpisuję tego na szczyty, ale szczerze to pokochałam.

    OdpowiedzUsuń