poniedziałek, 16 stycznia 2017

"Po prostu przyjaźń" czyli popłuczyny po "Listach do M"

Jak obiecywałam wczoraj - dziś kilka zdań o polskiej, nowej produkcji, którą mocno nagłośniono, jako kolejną komedię na poziomie. Przyznam szczerze - bardzo lubię "Listy do M". Druga część już mniej przypadła mi do gustu, ale pierwsza przypomina mi moje ukochane "To właśnie miłość" i naprawdę sprawia mi radość oglądanie jej. Dostajemy więc plakat naszej nowej komedii, na której mniej więcej tej samej wielkości co tytuł mamy informację, że jest ona twórców "Listów". Obejrzałam zwiastun - no ok, wygląda to całkiem nieźle, może nawet będzie zabawnie?
Fabuła prowadzona jest z perspektywy kilku niezależnych historii, które w ten czy inny sposób łączą się ze sobą - bardzo lubię ten motyw, więc byłam od początku pozytywnie nastawiona. Jednak im dalej tym gorzej, jeśli mam być szczera. Film tak naprawdę skupia się na dwóch historiach, kolejne dwie są potraktowane trochę po macoszemu, ale mimo wszystko są ciekawe. Do tego mamy kolejne dwie właściwie kompletnie zignorowane. Żeby wam to jakoś ułatwić ten tekst też podzielę:
1. Historia Julii (Agnieszka Więdłocha, ostatnio grająca w "Planecie singli"), która dowiaduje się, że ma raka mózgu. Swoją drogą... Dlaczego ostatnio w każdym filmie ktoś musi mieć raka i to najlepiej mózgu, bo najgorszy? Oczywiście guz jest nieoperacyjny i dziewczyna właściwie nie ma szans na wyzdrowienie. Zamiast się leczyć postanawia wyjechać z przyjaciółmi w góry, aby ostatni raz dobrze się bawić. Na tej paczce przyjaciół i ich wyjeździe skupia się większość filmu i, szczerze mówiąc, potwornie mnie to denerwowało. Trzeba się trochę postarać, żeby, już odrobinę oklepany, motyw z osobą chorą, która zamiast podjąć leczenie chce "naprawdę żyć"wyszedł ciekawie, bez zbędnej dramaturgii i ckliwości... A tutaj niestety to się nie udało. Dziewczyna zachowuje się nielogicznie, jest denerwująca i niestety zupełnie nierzeczywista. Wiem, że mogę się w tym momencie wydać bezduszna, ale naprawdę takie były moje odczucia...
2. Ivanka (Magdalena Różczka) ma wszystko - jest prezesem dużej firmy, ma mieszkanie, pieniądze, komfort życia. Nie ma partnera, ale niespecjalnie jej to przeszkadza - zamiast tego ma dobrego przyjaciela, mieszkającego na przeciwko. Na początku filmu widzimy, jak kobieta denerwuje się na dziecko, które rozlało na jej bluzkę kawę i moją pierwszą myślą było "kurcze, ta laska naprawdę nie znosi dzieci". Bum, w następnej scenie dowiadujemy się, że marzy o tym, żeby zostać matką! . . . Filmie, że co? Powody, dla których akurat teraz obudził się w niej instynkt macierzyński też nie są zbyt dobrze wyjaśnione, ogólnie brzmi to odrobinę jak kaprys nastolatki, a nie pragnienie dojrzałej kobiety. To jednak mój jedyny zarzut do tej historii, bo potem jest zabawnie, ciekawie, choć moim zdaniem odrobinę za mało. Potencjalnym tatą ma zostać wspomniany sąsiad - gej.
3. Trójkąt Grzegorz (Maciej Zakościelny) - Kamil (Piotr Stramowski) - Ola (Katarzyna Dąbrowska) mógłby być naprawdę ciekawy... Gdyby nasi panowie nie byli tak okrutnie niesympatyczni! Kamil rozwiódł się z Olą rok temu, mają razem córkę, ale pozostają w przyjaznych stosunkach. Mężczyzna ma już nawet nową partnerkę, z którą jest bardzo szczęśliwy. Mimo to ciągle jest zazdrosny o byłą żonę! Taki pies ogrodnika. Jednak najgorsze jest zachowanie Grzegorza - z jednej strony jest blisko Oli, bo są przyjaciółmi, z drugiej jest przyjacielem i wspólnikiem Kamila. I tak się chłopak rzuca między jednym i drugim, zamiast pogadać z przyjacielem, choćby na piwie, podpytać go, podejść jakoś. W tym wszystkim kobieta, która utknęła w tym chorym trójkącie. Całość została rozwiązana w najprostszy możliwy sposób - decydująca rozmowa między mężczyznami trwa może dwie minuty, tak naprawdę niczego nie wyjaśnia, ale po niej wszystko już jest super! Nie kupuję tego, a szkoda, bo zapowiadało się dobrze.
4. Marian (Marcin Perchuć), który dzięki przyjaciółce Alinie (Sonia Bohosiewicz) wygrywa dziesięć milionów... I właściwie o co chodzi? Kobieta ma mu za złe, że o niej w tej sytuacji nie pomyślał, kłócą się i... Wątek jest zawieszony na pół filmu, by potem też się rozwiązać w scenie kończącej film. Poważnie. Wszystko.
5. Jadźka (Aleksandra Domańska) - szalona dziewczyna tatuażysty - zbiera guziki słynnych osób, jest jedną z sympatyczniejszych postaci w filmie, autentycznie jest zabawna. Co z tego, skoro jest typowym elementem komicznym, nie rozwiniętym i upchniętym na margines? W zdobywaniu guzików pomaga jej Filip (Kamil Kula), ale on już w ogóle jest pozbawiony jakiegokolwiek charakteru.
6. I na koniec absolutnie najlepsza historia całego filmu - Szymon (Krzysztof Stelmaszyk) odwiedza w szpitalu małego Antka (Adam Tomaszewski), aby przekonać go, by zeznał prawdę na procesie przeciwko jego przyjacielowi. Mężczyzna i chłopiec nawiązują nić porozumienia i spędzają ze sobą coraz więcej czasu. Marzeniem Antka jest odwiedzić kostnicę, więc jako dobry przyjaciel Szymon bardzo chce go tam zabrać. Czepię się jedynie braku zabezpieczeń przy wejściu do kostnicy, myślałby kto, że każdy tam może sobie wejść z ulicy...

A jak wypada całość? Hm... Nie nazwałabym tego filmu komedią, niech podsumowaniem będzie tekst pana, który na cały głos stwierdził "to się uśmiałem" po zapaleniu się świateł na sali kinowej. Bardziej nazwałabym to dramatem, który miał ochotę zgłębić tajniki przyjaźni, ale... Nie do końca mu wyszło. Zamiast skupić się na relacjach między przyjaciółmi skupiamy się na poszczególnych bohaterach, nie widzimy ich jako całości. Film jest do obejrzenia, ale czy jest koniecznym punktem na liście kinomaniaka? . . . Nie sądzę, jeśli ktoś ma ochotę to czemu nie, ale wydaje mi się, że są aktualnie w kinie lepsze produkcje. Ot, 5/10.

1 komentarz:

  1. O ile spaprany horror często bywa świetną komedią, to spaprana komedia budzi raczej rozczarowanie niż strach. Komediodramaty zwykle sprawiają, że nie wiem jak mam się czuć, nieczęsto uda im się mnie rozbawić... Chyba sobie podaruję ten film...

    OdpowiedzUsuń