sobota, 28 stycznia 2017

O nauczycielach słów kilka

Dziś odrobinę o nauczycielach i dlaczego stali się moją znienawidzoną grupą zawodową. Zacznijmy od tego, jak działa otwieranie kina - pierwszy seans mamy zazwyczaj na 10, co oznacza, że o 9 cała załoga jest na miejscu gotowa do pracy. Na kawiarni, gdzie spędziłam ostatnie zmiany, najważniejsze jest włączenie ekspresu, żeby się nagrzał i nalanie wody do warnika, aby zdążyła się zagotować. Potem po kolei wykładamy ciasta do witryny, wystawiamy towar na półki, przygotowujemy sobie syropy, jakieś posypki itp. W tym samym czasie na barze podgrzewają popcorn, wyjmują słodycze, obsługa szykuje sobie mopy i okulary 3D. Ogólnie wszystko zajmuje nam około 40 minut.
Sytuacja zmienia się zupełnie, kiedy wchodzi grupa szkolna. Zacznijmy od tego, że co to jest za wredna mania zamawiania sobie zupełnie osobnego seansu?! Dzwoni taka roszczeniowa pani, która oznajmia, że ona musi mieć seans najpóźniej o 9, najlepiej to gdzieś koło 8:15. Może jeszcze frytki do tego?! Mi też zdarzało się chodzić do kina z klasą, ale albo robiliśmy to w trakcie lekcji dostosowując się do repertuaru, albo chodziliśmy w ogóle po zajęciach. Także często dowiadujemy się dzień przed pracą, że musimy jednak przyjść na godzinę 8. Trudno, zdarza się czasem... Nie jest to wygodne, bo automatycznie wszyscy są niewyspani, otwieranie w takich warunkach jest dwa razy dłuższe. To jednak jest dopiero początek.
Liczebność grup jest różna, czasem to jest 20 osób, czasem ponad 100. To daje nam od dwóch do dziesięciu nauczycieli... Myślicie, że powinni przecież panować nad dziećmi, pilnować, żeby nie narobiły bałaganu czy zniszczeń? Marzenia ściętej głowy, naprawdę. Zazwyczaj panie są zainteresowane faktem, aby jak najszybciej odebrać bilety a potem usiąść i wypić kawę, przecież tak okrutnie się zmęczyły w drodze do kina. Co dobrego mają u nas nauczyciele? Darmowy bilet (wchodzą jako opieka), darmową kawę, dodatkowo dostają jeszcze kupony, które pozwalają im potem kupić tańsze bilety. Moim zdaniem to aż za dużo, biorąc pod uwagę, że przecież jeszcze dostają za to pieniądze, bo formalnie są w pracy.
Jak już wspominałam - siedziałam ostatnio sporo na kawiarni. Co chwila miałam więc przy kasie nauczycielki, które wołały o kawę. I tu zaczyna się cyrk - kawa dla nauczycieli to nie jest ta sama kawa, którą dajemy klientom, co moim zdaniem jest w sumie logiczne. Panie opiekunki dostają zwykłą rozpuszczalną, ewentualnie z mlekiem. Kiedy więc ich wzrok dostrzeże puszkę podnosi się raban - JAK TO? Jak możecie tak na nas oszczędzać?! Doprawdy, jakie to dziwne, że nie dajemy wam ot tak kawy, która kosztuje więcej, niż możecie to sobie wyobrazić? Jeśli ktoś ma ochotę na taką z ekspresu to proszę, to jest menu, 6,5 za zwykłą czarną. Awantury o to, dlaczego nie chcemy dać im sypanej herbaty, tylko wciskamy takie zwyczajne, z torebki - na porządku dziennym. Wrzaski, dlaczego kawa ma tylko 200 mililitrów, ona by chciała większą - norma. Uwierzcie, to nie tak, że jestem wredna i daję im tak mało kawy - takie mamy wytyczne, a szczerze mówiąc ja bym im w ogóle nie dała niczego widząc, jak się zachowują. Ostatnio pani po spróbowaniu kawy walnęła papierowym kubkiem o blat, tak, że zalała rzeczony blat i przy okazji ochlapała mnie. Dlaczego? Bo jak można coś takiego dawać ludziom, przecież to obrzydliwe! Boże, babo, dostajesz to za darmo! Pracownicza kawa jest identyczna, nigdy nie słyszałam, żeby ktoś marudził!
Sytuacja konkretna - do koleżanki przyszły cztery nauczycielki, ja akurat zmywałam jej naczynia, tak więc ze zmywaka słyszałam wszystko. Dwie pierwsze kobiety poprosiły o kawę czarną - taką też dostały. Kolejne podeszły i wywiązuje się dialog:
Nauczycielka: To ja poproszę dwie kawki z mleczkiem.
Koleżanka: Świetnie, zaraz zrobię. - Tu odwraca się w stronę warnika i puszki z kawą.
N: Moment, to jest rozpuszczalna?
K: No tak, zgadza się, to jest kawa nauczycielska.
N: Och, no dobrze... Ale tu koleżanki mówią, że nie dostały mleczka do kawy!
K: Bo panie prosiły o kawę czarną...
N (tonem świadczącym o tym, że rozmawia ze skończoną idiotką): Pani wybaczy, ale nie każdy rozumie takie fachowe określenia!
Szczerze? Ja podziwiam koleżankę, że nie umarła ze śmiechu, bo ja na zmywaku zgięłam się w pół i umarłam, autentycznie. "Kawa czarna" czy "kawa biała" to fachowe określenia?! Moi rodzice tego używają, wszyscy moi znajomi tak mówią, czy ja żyję w jakimś dziwnym środowisku?
Na zakończenie odrobinę o odpowiedzialności - dzieciaki potrafią narobić naprawdę paskudnego syfu. I nie mówię tu o małych dzieciach, którym można to wybaczyć (chociaż też powinno się pilnować, żeby sześciolatek nie kupował popcornu mega, który jest większy od niego), ale o najgorszej grupie wiekowej - trzynasto-, czternastolatkach. Potrafią się obrzucać popcornem, polewać piciem, specjalnie wyrzucić koledze na głowę nachosy... Takie tam zabawy, nieprawdaż. To wszystko zarówno na holu jak i na sali kinowej. Dla mnie sprawa prosta - nasyfiłeś to posprzątaj, miotła w dłoń i do roboty. RAZ znalazła się pani, która tak zareagowała i cofnęła dzieciaka do sali wręczając mu szczotkę i szufelkę. Cała reszta udaje, że nie widzi, nie zwraca uwagi, odwraca głowę. Większość nawet nie pilnuje uczniów podczas filmu - wychodzą, siadają na kawiarni albo holu i mają kompletnie gdzieś, co się dzieje. Ja nie mam prawa w tak lekceważący sposób podchodzić do swojej pracy, dlaczego osoby, które odpowiadają za edukację młodzieży mogą?
Wyżyłam się, bardzo Wam dziękuję za danie mi tej możliwości. Pewnie takich postów z czasem pojawi się więcej, bo zabawnych (albo i żenujących) sytuacji (nie tylko) z nauczycielami jest sporo...
Trzymajcie się ciepło i jutro oczekujcie recenzji "La La Land"! Nie mogę się doczekać!

1 komentarz:

  1. Za każdym razem, jak spotykam się z ludźmi, którzy dostają coś za darmo, to okazuje się, że mają jakieś kosmiczne wymagania co do darmowego produktu. Ale, żeby nie próbować nawet zapanować nad dzieciakami, to dla mnie nowość. Nauczyciele widać bardziej bezczelni niż gimbusy się robią.

    OdpowiedzUsuń