sobota, 31 marca 2018

"Jerry Maguire" czyli właściwie co tu się stało?

Tom Cruise nie jest moim ulubionym aktorem. Na dobrą sprawę, mam wrażenie, że praktycznie zawsze gra tę samą rolę, bez jakiś większych zmian. Ciężko jest jednak nie trafić na jego filmy, kiedy się chce trochę zagłębić w kinematografię - tak więc stało się tym razem, choć szukałam po prostu filmów nominowanych do Oscara.
Bogaty i przystojny Jerry (Tom Cruise) jest agentem gwiazd sportu. Kariera zawodowa rozwija się świetnie - jest przekonujący, potrafi wynegocjować najlepszy kontrakt, ma zaufanie swoich podopiecznych. Prywatnie jest lubiany, ma piękną narzeczoną, z którą planuje ślub. Wszystko to wali się, kiedy Jerry chce zmienić swoją technikę pracy i bardziej skupić się na sportowcach, a mniej na pieniądzach - zostaje zwolniony, rozstaje się z dziewczyną, z dnia na dzień znikają przyjaciele. Zostają przy nim tylko sekretarka Dorothy (Renee Zellweger) i futbolista Rod (Cuba Gooding Jr.). Ale może ta sytuacja wcale nie jest końcem, a jedynie początkiem?
Powiem wam, że jestem zdumiona - zdumiona faktem, że ten film został AŻ tak ciepło przyjęty. I nie zrozumcie mnie źle - jest to sympatyczna, urocza opowieść o tym, jak dorosły facet odkrywa, co się naprawdę w życiu liczy i że lepiej mieć kilku bliskich sobie ludzi, niż tłumy obcych "przyjaciół". Ale... Widziałam milion tego typu filmów. On się naprawdę zupełnie niczym nie wyróżnia. Nie ma tu nic, co by mnie jakoś bardzo przyciągnęło - prawdopodobnie zapomnę o tym tytule w ciągu najbliższego tygodnia.
Coś, co przyciągnęło moją uwagę, to swoisty brak logiki. Bo widzicie... Dorothy - wierna pomocnica Jerry'ego, zauroczona nim od pierwszych chwil - jest samotną, młodą matką, która wychowuje kilkuletniego syna. I w porządku, to też byłby ciekawy motyw - Jerry mógłby odkryć, że tak naprawdę jego problemy nie są wcale takie straszne, że można mieć gorzej, mógłby pokochać małego, jak własnego syna... Gdyby tylko reżyser postanowił pójść tą drogą. W tej historii skaczemy od jednego wątku do drugiego - nic się nie przeplata, wszystko dzieje się jak gdyby samo z siebie. Hyc! Jerry traci pracę. Hyc! Umawia się z Dorothy. Hyc! Próbuje załatwić kontrakt dla Roda. Żadna z tych rzeczy logicznie nie wynika jedna z drugiej! Końcówka przyprawiła mnie o wytrzeszcz, bowiem wielkie uczucie Jerry'ego do syna Dorothy jest... Wzięte z dupy, po prostu. Gdyby scenariusz skupił się na perypetiach Roda i jego żony (swoją drogą, to świetnie napisana i zagrana para, chyba jedyna rzecz, która naprawdę mi się tu podobała) to dużo bardziej doceniłabym ten film. Tak, dobrze czytacie - dla mnie wątek tytułowego bohatera jest tu zwyczajnie niepotrzebny i całość miałaby się lepiej, gdyby stał się postacią drugoplanową. Cruise niczym tu nie zachwyca, to po prostu standardowy Cruise. Zellweger też wypada dość blado - cała jej postać jest zresztą nijaka, bez krzty charakteru czy silniej targających nią emocji. Gooding Junior za to całkowicie zasłużył na nagrody, które mu przypadły - jest tak pozytywną i kochaną postacią, że tylko dla niego (i Reginy King) wytrzymałam do końca seansu.
To naprawdę zupełnie przeciętna komedyjka - może i ciepła, może pozytywna, ale z całą pewnością nie porywa i nie odkrywa przed widzem niczego specjalnego. Ot, do obejrzenia raz, chociaż wydaje mi się, że jest wiele innych tytułów, które w bardziej wartościowy sposób zajmą wasz czas.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz