niedziela, 25 lutego 2018

"Czwarta władza" czyli dziennikarski idealizm

I oto ostatni film w oscarowym konkursie głównym! "Czwartą władzę" oglądam jako ostatnią, choć miałam na nią chęć od samego początku. Długo czekałam i szukałam i w końcu się udało!
Ben Bradlee (Tom Hanks) stara się promować "The Washington Post" i dbać o jak najlepsze artykuły. Kiedy wraz z innymi dziennikarzami wpada na trop afery dotyczącej wojny w Wietnamie, nie waha się ani przez sekundę - raporty trzeba opublikować. To nie spodoba się ani zarządowi, ani tym bardziej władzom USA. Wesprzeć go może za to Kay Graham (Meryl Streep) - właścicielka gazety.
Spielberg znów udziela nam lekcji historii, równocześnie przemycając nam pełne ideałów podejście do dziennikarstwa. Oto redakcja, która - jak każda - chce sprzedać swoją gazetę i walczyć o utrzymanie się na rynku, wpada na trop afery, która nie tylko może wybić ją na szczyt, ale - przede wszystkim - może też wpakować redaktorów do więzienia. Walka z systemem i bronienie wolności słowa to coś, co Amerykanie wprost kochają, nic więc dziwnego, że "Czwarta władza" ma szansę trafić w ich gusta. Jeśli ktoś lubi tego typu klimaty, to doceni nieco bajkowy, ale nie wyidealizowany portret dziennikarzy "The Post" - bohaterów, będących tak naprawdę zwykłymi ludźmi, trochę przekupnymi, trochę przerażonymi, ale jednak bohaterów.
Tak naprawdę powiedziałabym, że "Czwarta władza" to po prostu kawał solidnego kina. Nie ma tu wielkich zwrotów akcji, bo to film, który zaspoilerować wam może wikipedia - ciężko tu o coś zaskakującego. A jednak trzyma w napięciu, bowiem poszczególne postaci mają spojrzenia tak odmienne, że każda z nich wnosi coś świeżego i nowego na ekran. Dużo się tu mówi o powinnościach dziennikarza, a prawdzie i porządku i naprawdę trzeba się skupić, bowiem dialogi zawierają swoiste perełki - kilka wypowiedzi to naprawdę uniwersalne cytaty, które każdy mógłby dostosować chociaż do jednego momentu swojego życia. Świetna praca kamery dopełnia tylko scenariuszowej dokładności - nie ma tu ani jednej niepotrzebnej sceny, ani jednego ruchu aktorów, który nie posuwałby nam fabuły dalej, czy nie rozbudowywał postaci. Nie ma tu miejsca na nudę i bylejakość, także w aktorstwie. Czy ktoś posądzałby Streep i Hanksa o słabiznę? Nie sądzę, ci ludzie lata temu udowodnili swoją klasę. Nie są to role ich życia, ale widać, że zagrali je po prostu dobrze - dokładają swoją cegiełkę do ogólnego, wysokiego poziomu.
Bardzo podobał mi się sposób, w jaki Spielberg ukazał rolę kobiety w tamtych latach. Temat patriarchatu i feminizmu nie jest tu podejmowany otwarcie - nie ma wielkich przemówień, dialogów czy rozmyślań. Nie ma mocnych scen, w których kobiety dokopują mężczyznom. Jest tylko kilka momentów, w których widz może uśmiechnąć się pod nosem i pomyśleć "aha! I see what you did there!". Na przykład kiedy panowie rozpoczynają rozmowę polityczną, a panie wychodzą z pokoju, by pogadać o zakupach i firankach. Albo gdy Streep wchodzi do pomieszczenia pełnego mężczyzn, gdzie nikt nie chce jej słuchać. To małe rzeczy, ale widoczne, jeśli tylko ktoś chce je zobaczyć. Subtelnie zaznaczony sposób, w jaki przychodziło żyć kobietom w tamtych latach.
Czy "Czwarta władza" to arcydzieło? Nie. Nie umiem określi, czego mu brakuje do tego miana - może wyrazistszych postaci, może bardziej nowatorskiej fabuły - ale to nie jest arcydzieło. To po prostu naprawdę dobry film, który przyjemnie się ogląda i do którego można wrócić kilka razy, bo seans będzie taką samą rozrywką za każdym razem. Brak tu tylko tego "wow", tych emocji, które mógłby wywołać, tego uczucia wbicia widza w fotel. Mimo wszystko - gorąco polecam, bo to jeden z lepszych filmów tegorocznego sezonu oscarowego.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz