niedziela, 4 lutego 2018

"Lady Bird" czyli konflikt ze światem

Kończy się mój pierwszy tydzień z oscarowymi filmami, a ja mam na koncie "zaliczone" cztery tytuły. Całkiem nieźle, chociaż boję się, że nie dam rady zdążyć ze wszystkim, czy chociażby dojść do poziomu zeszłego roku... No ale nic, nie marudzę, tylko się staram dalej! Dziś przedstawiam wam film pani, która do tej pory była głównie aktorką - jednak "Lady Bird" nie jest reżyserskim debiutem Grety Gerwig. Jej drugi film został cieplej przyjęty niż pierwsze "Noce i weekendy". Czy zasłużenie?
Christine (Saoirse Ronan) (która każe się nazywać Lady Bird) chodzi do katolickiej szkoły w Sacramento. To jej ostatni rok, w którym czeka ją decyzja o wyborze college'u, bal maturalny i pierwsze miłości. Przez ten rok dziewczyna bardzo się zmieni, a jej poglądy ulegną zmianie. Kto wie, może nawet dogada się z apodyktyczną matką (Laurie Hetcalf)?
Przyznam szczerze, że ten film zaskoczył mnie swoją zwyczajnością. To dobrze opowiedziana historia, która mimo wszystko jest jednak przewidywalna i dość codzienna - zbuntowana, młoda kobieta poszukuje siebie, próbując sobie poradzić z brakiem pieniędzy, popularności, chłopaka. To tematy podejmowana już wielokrotnie i w sumie tu też nie zobaczymy niczego zaskakującego, stąd moje zdumienie - ten film zgarnia nagrody i nominacje do nich, a ja właściwie nie rozumiem... Dlaczego akurat ten?
Mogę zrozumieć zachwyt nad scenariuszem - jest konsekwentny, dąży do jasno określonego punktu, to po prostu kawał porządnej roboty. Rozmowy między Christine a jej matką pełne są napięcia - kiedy te dwie panie się kłócą, w koło aż iskrzy, a człowiek ma wrażenie, że zaraz dojdzie do bijatyki. Postaci w dialogach odkrywają swoje charaktery i poglądy, wypada to naprawdę bardzo dobrze. Problem w tym, że trochę nie rozumiem, dlaczego konflikt z panią McPherson ma tylko jej córka - to kobieta apodyktyczna, pasywno-agresywna, jakim cudem dogaduje się z synem i mężem?! Konflikty, które powinny wybuchać co chwila, nie istnieją, to jest dla mnie po prostu niesamowite! Przez to mamy wrażenie, że to Lady Bird jest dziwną, zbuntowaną, nieszanującą rodziną dziewczyną - i coś w tym jest, ale cała sytuacja nie jest tylko jej winą.
Ale nie rozumiem zachwytów na aktorkami... To znaczy tak, Saoirse Ronan gra dobrze, ale czy to rola, która powinna przynieść jej tyle nagród? Laurie Hetcalf mnie osobiście nie przekonała, po prostu nie pasowała mi do swojej postaci, przepraszam. Obie panie tworzą dobry duet, ale bardziej ze względu na dialogi, niż na chemię między nimi.  Jeśli chodzi o aktorów, to zwróciłam uwagę na Lucasa Hedgesa - dużo przyjemniej mi się go oglądało niż w "Manchester by the sea", widzę progres!
Nie nazwałabym tego filmu dobrym, bo to za dużo. Jest niezły. To porządna historia, opowiedziana w tradycyjny, przewidywalny sposób. Nie nazwałabym go także komedią, bowiem te komediowe wstawki owszem są (i wypadają dużo lepiej niż w "Uciekaj!"), ale wszystko tak mocno przeplata się z gorzkimi momentami z życia Lady Bird, że nie sposób nie uznać tej produkcji za typowy komediodramat. Uważam, że to film lepszy od "Uciekaj!", ale gorszy od "Kształtu wody" - choćby dlatego, że brak mu tego wizualnego piękna czy oryginalności. To wciąż nie jest film, który - moim zdaniem - zasługiwałby na najwyższe laury.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz