piątek, 29 grudnia 2017

"TRON" czyli nieco nieaktualny klasyk

Nie wiem, czy kiedyś o tym pisałam, ale jestem fanką "Doktora Who". Od kilku lat oglądam też stare serie (pierwsze odcinki pochodzą z lat 60.), tak więc przyzwyczaiłam się już do słabych efektów, tanich kostiumów i niezbyt bogatej scenografii. Można powiedzieć, że to ułatwiło mi przejście przez "TRON", który być może w 1982 roku robił wrażenie innowacyjnymi efektami, ale dziś wywołuje w tej sferze raczej nostalgiczny uśmiech politowania.
Kevin Flynn (Jeff Bridges) został zwolniony i okradziony ze swoich pomysłów. Od tej pory pragnie się zemścić, włamując się do bazy danych firmy swojego dawnego kolegi, mając nadzieję znaleźć tam dowody jego oszustwa. Podczas jednej z prób zostaje wciągnięty do własnej gry - świata w którym rządzi okrutny Program Główny (David Warner). Wraz z TRONem (Bruce Boxleitner) chcą zniszczyć Program i uwolnić wirtualny świat od dyktatury.
Przyznam szczerze, że rozumiem, dlaczego ten film uznawany jest za pewnego rodzaju klasyk kina sci-fi. Jak na swoje czasy, na pewno był nowatorski i innowacyjny - tak pod względem fabuły, jak i efektów. Mamy więc wchłonięcie człowieka do gry i programy z uczuciami - tematy, które dziś są podejmowane często i gęsto, choć dalej jest problem z przedstawieniem ich w sposób porządny. No i cóż... "TRON" też nie zrobił tego najlepiej. Szanuję ten film i szanuję pomysły jego twórców, ale... Cóż, przez pierwsze pół godziny ciężko jest się w ogóle w czymkolwiek połapać, ponieważ akcja przeskakuje między światem rzeczywistym, a wirtualnym. Kiedy wszystko jako tako się wyjaśnia, film przekształca się w ogromną platformówkę - kolejne sceny to poziomy, które przechodzą nasi bohaterowie w drodze do głównego bossa. No i cóż, taka konwencja, okay, ale... Po jakimś czasie to męczy, całość nie biednie specjalnie szybko i widz zaczyna się trochę nudzić. Na dzień dzisiejszy efekty nie robią wrażenia, choć, tak jak pisałam na wstępie, mnie one nie denerwowały, po prostu podeszłam do nich, jako do czegoś, co kiedyś było dobre, teraz już się zestarzało. Fabuła idzie dość klasycznie, od początku wiadomo, jak to wszystko się skończy i to też jest w sumie w porządku - to po prostu jeden z tych filmów, gdzie nie ma co się spodziewać zwrotu akcji.
Brakowało mi też mocniejszego akcentu w kwestii myślących programów. Z jednej strony mają one własne myśli i uczucia, z drugiej wierzą w swoich użytkowników prawie jak w bóstwa. Nasz bohater nawet przez sekundę nie dziwi się ich ludzkim zachowaniom, więc i widz szybko przestaje nad nimi rozmyślać, a wielka szkoda! Byłoby świetnie po raz pierwszy pokazać, jak reżyser wyobraża sobie taką ciekawostkę, a nie jedynie ją wrzucić i zostawić.
Krótko mówiąc - "TRON" to klasyk, który pokazał wątki dziś wielokrotnie powielane i odgrzewane w kinie sci-fi, ale... Nieco przestarzały klasyk. Ciężko się go ogląda, momentami trochę nudzi, gra aktorska nie powala (i w sumie nie ma się co dziwić, bo nie o to tu chodzi), a efekty dziś nie robią już kompletnie żadnego wrażenia. Można obejrzeć, jeśli jest się fanem gatunku, w innym przypadku... Cóż, może z ciekawości.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz