poniedziałek, 4 grudnia 2017

"Coco" czyli miłość po hiszpańsku

Kolejna animacja Pixara była dostatecznym powodem, by na chwilę oderwać się od studiowania i wybrać do kina. Mając dobre wspomnienia po "Vaianie", spodziewałam się wiele, zresztą wobec Disneya i Pixara moje oczekiwania chyba tylko stale rosną. Pierwsze zwiastuny nie zachęcały mnie jakoś specjalnie, ale mimo to twardo stwierdziłam "Idę!". Co z tego wynikło?
Miguel wychowuje się w rodzinie z tradycjami... Szewskimi. On sam zaś nie dostrzega piękna w butach, a raczej w muzyce, która w jego domu jest zakazana. W Dzień Zmarłych po raz pierwszym chłopiec wyłamuje się i pragnie zagrać na placu swego rodzinnego miasta. Niechcący dostaje się do świata umarłych, a by wrócić musi otrzymać błogosławieństwo od któregoś z członków swojej licznej rodziny. Miguel nie ma zamiaru poddać się i pragnie je otrzymać od swojego dziadka - wielkiego muzyka...
Oglądając animację oczekuję nie tylko dobrej zabawy, ale też morału, humoru na poziomie (nie, nie bawią mnie żarty o kupie, przepraszam) i przyjemnych bohaterów, którym mogę kibicować. "Coco" ma to wszystko. To bajka o niesamowitym klimacie, pokazująca odrobinę Meksyku i jego kultury, która zabiera widza w zupełnie nowy, niezwykły świat. Miguel to taki chłopiec, z którym można się utożsamić, choć część jego zachowań dorośli będą oglądać z przymrużeniem oka, mając jednak na względzie jego wiek. Za to film nadrabia postaciami drugoplanowymi - martwa część rodziny Miguela jest po prostu CUDOWNA, Hector jest przesympatyczny, a pies Dante nieraz sprawi, że się uśmiechniecie. Choć całość wygląda na pozór lekko, to kryje w sobie poboczne wątki, które na koniec łączą się w całość i sprawiają, że łzy same cisną się do oczu.
Tym razem Pixar postawił na muzykę, której zawsze w ich bajkach było jak na lekarstwo. Nie mam pojęcia dlaczego, ale ten soundtrack od piątku nie wychodzi mi z głowy, ciągle nucę to jedną, to drugą piosenkę - mimo, że są proste, to zapadają w pamięć. I wiecie co? Naprawdę przyjemnie się ich słucha, a charakterystyczny styl, w którym są utrzymane, doskonale komponuje się z całością filmu.
No i animacja. Jako człowiek, który musiał nauczyć się anatomii (. . . Dlaczego ja sobie o tym przypominam) naprawdę doceniam absolutnie cudowny model szkieletu ludzkiego. Te różnice w czaszkach, budowie, szerokości klatki piersiowej, no przecież to jest przepiękne! Cała Kraina Zmarłych jest zrobiona z najwyższą dbałością, szczegóły, kolory, to wszystko zapiera dech w piersiach. Z roku na rok jestem coraz bardziej rozłożona na łopatki tym, jak cudownie da się to wszystko zrobić.
Podsumowując? Polecam "Coco" z całego serca, bo ta animacja jest po prostu cudowna. Można się naśmiać i napłakać równocześnie, a po seansie ma się takie miłe uczucie nadziei. Świetne opracowanie tematu śmierci, tęsknoty i wspominania bliskich. Wytwórnio Pixar, chylę czoła.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz