niedziela, 8 kwietnia 2018

"Dziewczyna w czerwonej pelerynie" czyli baśń czy horror?

No dobra. Kajam się.
Poważnie - kajam się i przyznaję do błędu. Jakiś czas temu dodałam ten tytuł do zestawienia "Top 10 najlepszych horrorów". Zrobiłam to głównie dlatego, że w mojej pamięci przedstawiał się jako obraz klimatyczny i utrzymany w niepokojącej scenerii. Do głowy mi nie przyszło, że wspomnienia oszukują mnie do tego stopnia!
Valerie (Amanda Seyfried) mieszka w wiosce na skraju lasu. Od wielu lat jej mieszkańcy boją się wilka, który kryje się w mroku - składają mu ofiary, a w czasie pełni nie wychodzą z domów. Kiedy ginie siostra Valerie, wszyscy są przerażeni - czy bestia znów zaatakuje? Co się stało, że po tylu latach znów zabiła człowieka? Wszystko wydaje się skupiać wokół rodziny bohaterki, a ona sama musi spróbować dowiedzieć się, czy przypadkiem ktoś z jej bliskich nie jest dla niej zagrożeniem...
Nie wiem, dlaczego przy poprzednim seansie nie zauważyłam ten wielkiego napisu "reżyserka filmu Zmierzch", ale powiem wam... Żałuję. Bowiem to, co rzuciło się mi tym razem w oczy, to okropnie podobne prowadzenie całej historii - sama praca kamery okropnie mnie drażniła, bo ujęcia były dziwne, prowadziły do nikąd, a przejścia między scenami momentami wprowadzały naprawdę w spore zdziwienie. Ale okay, chaotyczna reżyserka to jeszcze nie gwóźdź do trumny - za to dziwny trójkąt i wsadzenie go w film mający być horrorem już tak. I właściwie nie powiem, że całość mi się nie podobała - Valerie od dziecka kocha Petera, ale rodzina zaręcza ją z Henrym, bowiem jest to lepsza partia - ale momentami miałam wrażenie, że pani reżyser bardziej się skupia na rozgrywkach w tym trójkącie, niż na realnym zagrożeniu! Jeszcze może gdyby obaj panowie (Shiloh Fernandez i Max Irons) grali jakoś... Nie, w ogóle grali... To może to nie byłoby tak bolesne. Ale jeden wygląda tylko na wkurzonego, drugi zaś wpatruje się w kamerę tępym spojrzeniem - no błagam... Seyfried i Oldman na ich tle wypadają duuuużo lepiej (nie pytajcie mnie, co tam robi Gary Oldman, ja też nie do końca wiem, ale jest jasnym, choć nieco przerysowanym, punktem tego filmu).
Okay, wątek miłosny irytuje, ale co z częścią horrorystyczną? No cóż, ze wstydem przyznaję, że mi się podobał. Trochę tu kryminału, kiedy widz próbuje rozwikłać wraz z bohaterką zagadkę tożsamości wilkołaka, trochę horroru, gdy ciemne zdjęcia (swoją drogą bardzo ładne) i ciasne uliczki wioski przyprawiają o dreszcze. Zakończenie jest... Trochę zabawne i w sumie irytujące (przynajmniej dla mnie), ale nie ma tu głupich "jump scare'ów", krew i flaki nie walają się po ekranie. Samo rozwiązanie nie jest głupie i doskonale tłumaczy wszystkie wskazówki, z którymi się do tej pory spotkaliśmy.
Czy to dobry film? No... Nie szarżowałabym. Z całą pewnością niezły - niespecjalnie ambitny, nawet klimatyczny, całkiem sensowny. Można się tu odmóżdżyć, można nieco pośmiać z kilku naiwnych zachowań postaci (wiązanie ofiary na środku wioski. W masce wilka. Gary Oldmanie, dlaczego.). Zdecydowanie cofam go z listy najlepszych horrorów, bo to bardziej fantasy niźli horror w ogóle - ale jako film... Cóż, do obejrzenia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz