sobota, 7 kwietnia 2018

"Urodzony czwartego lipca" czyli wietnamska trylogia, część druga

No cóż, skoro powiedziałam "a", muszę też powiedzieć "be". Ciąg dalszy rozliczeń Olivera Stone'a z wojną wietnamską.
Ron (Tom Cruise) to młody, pełen ideałów Amerykanin z krwi i kości. Wierzy w swój kraj, uważa się za patriotę, marzy o wykazaniu się na każdym możliwym polu. Podsycany przed ambitną matkę, zaraz po szkole zgłasza się do piechoty morskiej i trafia do Wietnamu. Wojna, okrucieństwo i kalectwo wpłyną na jego dalsze życie i zweryfikują niektóre z jego poglądów.
Pamiętacie, co pisałam w recenzji "Plutonu"? Absolutnie tego nie cofam, ale muszę przyznać, że przy "Urodzonym..." męczyłam się jeszcze bardziej. To dokładnie ten sam przekaz - wojna jest zła, wszyscy nas okłamują, to nie na tym polega patriotyzm - ale wyłożony pięć razy bardziej łopatologicznie, wpychany do gardła jeszcze mocniej i w dodatku okraszony tępym wzrokiem Toma Cruise'a, który na ogromnym zbliżeniu patrzy prosto w kamerę. Litości, za co mnie to spotyka?!
I nie zrozumcie mnie źle - jest tu kilka scen, które mnie poruszyły, albo takich, na których się uśmiechnęłam, bo były ironiczne lub ciekawe. Doceniam zestawienie Rona i jego matki, która wciąż mówi o Bogu i przyzwoitości, gdy jej syn siedzi na wózku inwalidzkim. Naprawdę widzę, jak bardzo nie w porządku są ludzie, którzy z jednej strony krzyczą "chwała weteranom", a z drugiej plują na jednego z nich. I to jest dobre, cieszę się, że Stone postanowił pokazać takie zachowania. Ale jest też masa scen, które są zwyczajnie niepotrzebne i prowadzą do nikąd. Dalej właściwie nie wiem, po co nasz bohater jedzie do Meksyku i dlaczego byłam zmuszona oglądać jego podboje w burdelach - zapewniam, że moje życie nie stało się od tego pełniejsze. I może bardziej współczułabym Ronniemu-kalece... Gdyby nie był tak potwornie irytujący. Jego darcie się "szanujcie mnie, byłem na wojnie", wystawianie się do orderów i oczekiwanie, że teraz świat stanie dla niego na głowie... Cóż, jest, delikatnie mówiąc, wkurzające. Kiedy zmienia swoją postawę, tak naprawdę nie zmienia się nic - jest dokładnie takim samym zapaleńcem, identycznie zapatrzonym w siebie, jedynie stoi po drugiej stronie barykady. Zresztą zmiana poglądów też nie jest najlepiej pokazana, bowiem nie jest wcale stopniowa, czy też dobrze wytłumaczona. Tom Cruise naprawdę okropnie mnie tu drażnił, bo zagrał kogoś tak przerysowanego, że aż nierealnego.
. . . Ja się chyba boję oglądać trzecią część, wiecie Q___Q?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz