sobota, 2 czerwca 2018

"Powrót do miasteczka Salem" czyli ślub z wampirzycą

Kinomaniaczka się nie uczy, wiecie? Zupełnie nie uczy się na własnych błędach. Już po sequelu mojej kochanej "Carrie" powinnam była dać sobie spokój i nigdy więcej nie oglądać "podróbek" Kinga. Można schrzanić film na podstawie jego twórczości, ale jednak... Historie są porządne. A kiedy ktoś próbuje wyjść z twórczą inwencją... No cóż, wychodzi mu "Powrót do miasteczka Salem".
Joe Weber (Michael Moriarty) zostaje zmuszony do zajęcia się swoim nastoletnim synem, Jeremym (Ricky Addison Reed). Chcąc nawiązać z nim jakąś bliższą relację zabiera go do miasteczka Salem, w którym spędził kiedyś wakacje. Ale w miasteczku nie jest już tak, jak dawniej...
Nigdy w życiu nie powiązałabym tego z "Miasteczkiem Salem", gdyby nie tytuł. Ten film właściwie niczym nie nawiązuje do tamtej historii - nie ma tu tych samych bohaterów, samo miasto wygląda zupełnie inaczej, nie zgadza się nawet przeszłość tego miejsca! Bohaterowie są tak nudni i nijacy, że nawet na końcu filmu miałam problem z ich rozróżnieniem, nie wspominając nawet o podaniu imion. Sama fabuła sprawiła, że miałam ochotę rwać włosy z głowy, bo oto okazało się, że Stephanie Meyer nie była pierwszą, która wpadła na ślub wampira z człowiekiem i rodzenie wampirzo-ludzkich hybryd. Nie wiem dlaczego, nie pytam, co miał w głowie scenarzysta, ale polecam odstawienie grzybków, bo to nie jest dobra droga. Do tego wszystko przypomina raczej dziwną komedię bardzo słabych lotów, niż horror, sequel dość znanej opowieści. Zdecydowanie nie polecam, bo zmarnujecie jedynie swój czas i nerwy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz