wtorek, 7 listopada 2017

"Zbuntowana" czyli tak wiele a tak nudno

Przyszedł czas na "Zbuntowaną". Lękałam się tego seansu, bo ciągle w głowie miałam wspomnienia z czytania książek, ale mówiłam sobie "zobaczysz, nie będzie tak źle, na pewno reżyser i scenarzysta się postarali pewne rzeczy usunąć...". No i faktycznie "aż tak źle" nie było.
Po walce w Erudycji Tris wraz z Cztery uciekają do kwatery Serdeczności, gdzie chcą się schronić przed polującą na nich Jeanine. Szybko okaże się jednak, że nie dane jest im uciec od problemów, bo te dopadną ich wszędzie... Konflikt między frakcjami narasta, we wszystko wmieszają się Bezfrakcyjni, a wszystkiemu zaradzić może tylko Tris...
Muszę przyznać, że w tym filmie doceniłam fakt, że nie mamy wglądu w myśli głównej bohaterki. Można powiedzieć, że dzięki temu w ogóle przetrwałam ten film, bowiem Tris bez swoich przemyśleń jest co prawda irytująca i nudna, ale nie aż tak nieznośna. "Zbuntowana" właściwie niczym się nad "Niezgodną" nie wybija - dalej jest nużąca, dalej koncept jest głupi i naiwny. W tej części dostajemy jednak niezwykłe nagromadzenie wydarzeń. To znaczy dzieje się, dzieje się dużo, ale każdy wątek jest jakby ucięty w połowie.
Na samym początku nasi uciekinierzy znajdują chwilę ukojenia w Serdeczności. Swoją drogą... To frakcja, którą upchnięto zupełnie na marginesie. Kojarzycie, co z Hufflepuffem zrobiła J.K.Rowling? Więc tak działają Serdeczni. To misie-pysie, które nie uznają przemocy, do każdego się uśmiechają i właściwie, to nie podejmują żadnego działania, bo tacy są "pacyfistyczni". LITOŚCI. To chyba najbardziej ograny schemat świata - młoda, odważna bohaterka próbuje przekonać dorosłych do działania. Było, było, było tyle razy, że nawet nie chce mi się przywoływać konkretnych przykładów.
Na szczęście nie dane nam długo napawać się tym powtarzanym do znudzenia motywem - Tris i Cztery muszą uciekać, trafiają na Bezfrakcyjnych, z nimi też specjalnie długo nie zostają, biegną do Prawości... I tak właściwie przez cały czas! Nie mamy czasu poznać nowych bohaterów, którzy są nam przedstawiani, bo od razu lecimy do kolejnej lokacji. Wydaje mi się, że warto by było choćby chwilę poświęcić na ukazanie nam tego - bądź co bądź - innego świata Chicago, zniszczonego przez wojnę i słabą sytuację ekonomiczną. Ale nieeee, po co! Lepiej poświęcić czas na ukazanie związku Tris i Cztery!
Swoją drogą, ten związek z części na część robi się coraz bardziej irytujący. Nie widać prawie, żeby ta dwójka rozmawiała, czy spędzała jakkolwiek czas. Jeśli już są razem to zapewniają się o swoim wielkim uczuciu lub całują. Szczerze...? To sprawia, że ciężko mi ich traktować jako poważnych ludzi. W ogóle biorąc pod uwagę, że Tris ma szesnaście lat, a w dodatku wiele jej zachowań to typowa poza zbuntowanej nastolatki, to traktowanie wydarzeń z tego filmu poważnie jest trudne. Mam uwierzyć, że nastolatka jest bardziej dorosła, dojrzała i ogólnie BARDZIEJ niż całe społeczeństwo? Że nikt wcześniej nie zdobył się na to, co ona robi właściwie bez żadnego problemu? Tris to typowa Mary Sue (wyidealizowana postać) - wszystko jej wychodzi, nikt nie jest tak inteligentny, błyskotliwy, niesamowity i ogólnie wyjątkowy. To drażniące, bo dodatkowo Woodley dalej, nic a nic, nie zmieniła swojej gry aktorskiej - jedna mina przez cały film, przez co każda silniejsza emocja jest kompletnie sztuczna.
Myślę, że bez podkładu w postaci książki, ciężko się ogarnąć w fabule "Zbuntowanej" - tak jest chaotyczna i nieskładna. Gdyby poprowadzić ten film wolniej, rozwinąć interesujące wątki (a naprawdę, tutaj jest ich kilka!) to może wyszłoby to lepiej, a tak... No cóż, nie bardzo.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz