sobota, 18 listopada 2017

"Siódmy syn" czyli fantasy o nędznym zapleczu

Przysięgam - po tym tytule daję sobie spokój z młodzieżowymi filmami (przynajmniej na jakiś czas)!
Dawno temu mistrz Gregory (Jeff Bridges) pokonał najpotężniejszą z czarownic - Mateczkę Malkin (Julianne Moore). Jednak zlitował się i nie zabił jej. Ten ludzki gest sprowadził na niego po latach problemy, bowiem Malkin poprzysięgła zemstę i potężniejsza niż kiedykolwiek zamierza pogrążyć cały świat w mroku. Młody Tom (Ben Barnes) - siódmy syn siódmego syna, obdarzony potężną mocą - zostaje czeladnikiem Gregory'ego i pragnie pomóc mu w pokonaniu wiedźmy. Na jego drodze staną nie tylko ciężki trening, ale też młoda Alice (Alicia Vikander)...
Kiedy zaczęłam seans od razu przyszedł mi na myśl "Eragon" i to skojarzenie pozostało ze mną do samego końca. Tu też był pomysł - całkiem ciekawy, może nie wybitny, ale niezły - były możliwości, ale lenistwo, niedoróbki i ogólna słabizna kompletnie go zniszczyły. Cała akcja leci na łeb na szyję, brakuje mądrych, ważnych i powolnych scen, które nieco by balansowały to całe szaleństwo. Mamy wątek miłosny wyjęty zupełnie z czarnej dziury - uczucie pojawia się nagle, z nikąd, wyjaśnione jest pokrętnie jakimś "przeznaczeniem", ale na dobrą sprawę nikt w sumie nie wie, czy w to wierzyć czy nie. Same realia świata nie są właściwie przedstawione - ani nie wiadomo gdzie, ani w jakich czasach, ani dlaczego, krótko mówiąc, nic. Nie wiemy też za bardzo skąd się biorą czarownice, czym jest osławiony Mrok... Wiecie co, w ogóle nic nie wiemy. Pełno w tym wszystkim fabularnych dziur i uproszczeń - pewne rzeczy się dzieją, a jak scenarzysta nie ma pomysłu jak je wyjaśnić, to robi to MAGIĄ. Po dwudziestu minutach to męczy, po czterdziestu drażni, a po godzinie doprowadza do szału.
Obsada byłaby tu ogromnym plusem, gdyby nie fakt... Że Jeff Bridges chyba chciał za bardzo. W sumie nie rozumiem, dlaczego nagle zaczął seplenić, to nie jest nijak uzasadnione, ale okay, przeżyłabym... Gdyby cała jego postać nie była tak okropnie groteskowa. To ten typ postaci, której się po prostu nie lubi, mimo, że powinno się jej kibicować. Barnes i Vikander wypadają nijako - zarówno we wspólnych, jak i indywidualnych scenach - i szczerze mówiąc to ich bohaterowie są tak nudni, że to aż boli. Dużo sobie obiecywałam po Alice, bo to była osoba z potencjałem - młoda wiedźma, która chce zerwać z tradycją, wyzwolić się spod wpływu matki i ciotki... Ale to było tak potwornie miałkie! Nie mam pojęcia dlaczego, po prostu wyszło to źle! Jedyną aktorką, która jakoś to wszystko trzyma w kupie jest Julianne Moore, ale nawet ona nie jest w stanie podtrzymać całego filmu.
Ogólnie to "Siódmy syn" jest marnym fantasy, które można spokojnie ominąć i nie marnować na nie czasu, bo nie ma w nim właściwie niczego oryginalnego czy ciekawego. To taki "Eragon", tylko chyba boli trochę mniej.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz