piątek, 20 października 2017

"Mama" czyli prawdziwe życie z trudnym dzieckiem

Koniec tygodnia to zbawienie, wiecie? Cudownie jest wrócić do domu i móc po prostu wyciągnąć się na łóżku ze świadomością, że jutro nie trzeba wstać o 6. Tak jak pisałam na fb - nowe notki będą pojawiać się pewnie w weekendy, bo tylko wtedy mam czas obejrzeć cokolwiek. Dziś kanadyjski dramat "Mama" wyreżyserowany przez Xaviera Dolana.
Steve (Antoine-Olivier Pilon) to młody chłopak, który cierpi na ADHD. Po kolejnym wybryku zostaje wyrzucony z ośrodka dla nieletnich i wraca do rodzinnego domu, w którym mieszka z owdowiałą matką, Diane (Anne Dorval). Kobieta, mimo ogromnego uczucia, jakim darzy syna, nie radzi sobie z jego wybuchami gniewu i agresji. Kiedy w ich życiu pojawi się sąsiadka Kyla (Suzanne Clement), której ogromna nieśmiałość nie pozwala na nawiązanie bliższych kontaktów z ludźmi, Diane po raz pierwszy od dawna poczuje, że może jej życie może się zmienić...
Muszę przyznać, że ten film mnie poraził. Przede wszystkim tym, jak reżyser operuje obrazami - ujęcia bez słów, sceny, w których to gra aktorska, a nie dialogi przemawiają najgłośniej (jazda na deskorolce, wyobrażenia Diane, Steve słuchający muzyki). Praca kamery jest fantastyczna, pod względem wizualnym i artystycznym wszystko jest po prostu bajeczne. Do tego jestem zachwycona scenariuszem - dawno nie widziałam filmu, który tak szczerze podejmowałby trudny temat. Steve nie jest tylko nadpobudliwy - jest agresywny, bije, krzyczy, klnie, nie potrafi się opanować. W miarę postępowania akcji odkrywamy go coraz lepiej, chłopak, który na początku głównie irytuje, staje się stopniowo obiektem współczucia. Pilon jest niesamowity - sposób, w jaki pokazał swoją postać jest stuprocentowo autentyczny i wiarygodny, nie sposób mu zarzucić jakąkolwiek przesadę czy niedociągnięcie. Błyszczy najjaśniej, jednak koleżanki z planu wcale nie oddają mu pierwszeństwa łatwo - zarówno Dorval, jak i Clement, dają popis aktorstwa na najwyższym poziomie. Ich postaci napisane są równie doskonale, co bohater męski - panie są zupełnie różne, ale właśnie dlatego doskonale się uzupełniają, tworząc na ekranie zgrany duet. Właściwie cały film pozwala nam je dogłębnie poznać, odkryć ich charaktery, obawy, nadzieje, problemy. To postaci wielowymiarowe i skomplikowane, widać, że cała historia skupia się właśnie na nich i to działa - nie ma żadnej sceny czy motywu, który nazwałabym niepotrzebnym, wszystko do czegoś dąży i łączy się w sensowną i przejmującą opowieść, która niesie w sobie ogromny ładunek emocjonalny.
A jednak... Czegoś mi tu zabrakło. To piękna opowieść, w której to fabuła jest na pierwszym planie, a piękno wizualne, świetna ścieżka dźwiękowa czy doskonałe aktorstwo są dodatkowymi zaletami, a jednak... Zabrakło. Może po prostu czuję niedosyt, związany z tą historią? Chciałabym zobaczyć więcej Kyli, zrozumieć jej traumę, pojąć, co takiego stało się w jej życiu, że zaczęła mieć kłopoty z mówieniem. Chciałabym jeszcze zostać z Diane, aby odkryć, jak potoczy się jej los. I w końcu... Tak, chciałabym zostać ze Stevenem, którego opowieść urywa się w naprawdę ważnym momencie, momencie, który może wszystko zmienić. Otwarte zakończenia są dobre, ale tutaj zamiast możliwości interpretacji, pozostał mi właśnie głód. Chciałabym po prostu więcej i czuję się zawiedziona, że tego nie dostaję. Ta całość wydaje mi się zwyczajnie niedokończona. Jednak polecam film z czystym sumieniem, bo to jeden z takich tytułów, które warto zobaczyć.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz