poniedziałek, 23 października 2017

"Kasyno" czyli jak zniszczyć sobie życie w Las Vegas

Czemu weekendy zawsze mijają tak szybko, zastanawialiście się kiedyś? Człowiek zawsze ma tyle planów, a tu czas leci jak głupi i nagle jest niedziela wieczór. Cieszę się jednak, że udało mi się obejrzeć chociaż te dwa filmy - głowa odpoczywa, a ja przynajmniej mam o czym pisać!
W 1973 do Las Vegas mafia sprowadza Sama Rothsteina (Robert De Niro) - genialnego hazardzistę, znawcę i bukmachera, który ma poprowadzić dla nich kasyna. Dzięki jego umiejętnościom zyski przekraczają najśmielsze oczekiwania. Jednak za wszystko przychodzi kiedyś zapłacić... Niełatwo jest obracać się w półświatku, niełatwo jest też pracować z narwanym przyjacielem Nickym (Joe Pesci). Nawet, gdy u boku ma się tak piękną kobietę, jak Ginger (Sharon Stone).
Martin Scorsese - przynajmniej w mojej głowie - figuruje jako reżyser, który nie boi się podejmować trudnych tematów, do tego często korzysta z niebanalnej formy. Tak też zostało nakręcone "Kasyno" - niby fabuła idzie swoim torem i wydarzenia dzieją się chronologicznie, ale przez ogromną część filmu realia są nam opowiadane jak gdyby zza kulis. Narratorami są właśnie Sam i Nicky, którzy objaśniają widzom sytuację mafii, działanie kasyna, zaplecze światka przestępczego czy układy pomiędzy poszczególnymi personami. Muszę przyznać, że mnie się ten zabieg spodobał - przypomina to oglądanie dokumentu, jedynie język jest mniej wyszukany i profesjonalny, jednak co się dziwić, wszak mamy do czynienia z gangsterami. Soczyste przekleństwa są więc czymś, co nie boli w uszy, a jedynie nadaje klimatu. Przez pierwszą godzinę odkrywamy więc świat, w jakim otaczają się nasi bohaterowie, ich pozorną sielankę i szczęście, jakie wokół siebie budują. Początkowa idylla szybko przestaje być kryształowa - pojawiają się na niej kolejne rysy. Reżyser wprawnie przechodzi od jednej postaci do drugiej, odkrywając przed nami ich problemy, małe słabości i zupełnie wielkie porażki. Sam zanurza się w swoim perfekcjonizmie, zachodząc za skórę wpływowym policjantom, przez co wpada w konflikt z miejscowym szeryfem. Kompletnie niepoprawny Nicky nie potrafi powiedzieć sobie "dość" - jego wymuszenia i kradzieże stają się coraz bardziej zuchwałe, ściągając na niego uwagę FBI. Zaś Ginger... Cóż, za nią ciągnie się demon przeszłości w postaci jej byłego alfonsa, do tego dom i dziecko nie mogą konkurować z jej największą miłością, którą są pieniądze. Cała trójka nurza się w brudzie własnych uzależnień i błędów, coraz większą krzywdę wyrządzając sobie nawzajem. To, jak zmieniają się ich relacje, jest genialnym materiałem na tę pełną okrucieństwa opowieść. W tle możemy podziwiać pokusy Las Vegas, miasta, w którym kasyna nigdy nie śpią, a jeden nieostrożny krok może człowiekowi zagwarantować kulkę w brzuch.
Czy ktokolwiek mógłby się spodziewać, że tacy aktorzy jak Stone, De Niro czy Pesci zagrają źle? Ja stawiałam moje oczekiwania wysoko i cała trójka zdecydowanie przeskoczyła tę poprzeczkę - ich postaci są wyraziste, prawdziwe, skomplikowane. Jest w nich tyle brudu, który sprawia, że nie da się ich jednoznacznie lubić, jednak z drugiej strony... Żadne z nich nie jest zupełnie "złe". Dźwigają na sobie ciężar prawie trzygodzinnej opowieści i robią to tak samo dobrze w pierwszej, jak i w ostatniej minucie. Ciekawy scenariusz (choć dla mnie troooochę za długi...?), niecodzienny sposób prowadzenia akcji i świetni aktorzy - to już wiemy. Co jeszcze? Cóż, ja się zakochałam w ścieżce dźwiękowej. W prawie każdej scenie, gdzieś w tle sączy się cicha muzyka lat 70. I to jest piękne, genialne. Nawet nie chodzi o dobór piosenek, bo zazwyczaj nie są na tyle dobrze słyszalne, by dało się zrozumieć tekst, ale o klimat, jaki budują - razem z dopracowanymi wnętrzami kasyna czy domu Rothsteina tworzy podstawy do zatopienia się w tej historii, poczucia jej każdym zmysłem.
W moim przypadku to nie jest jednak ulubiony film Scorsese - jest trochę za długi i przez to na koniec, byłam nim trochę zmęczona, mimo, że aktorzy wciąż przykuwali uwagę. Jednak całkowicie rozumiem, dlaczego znalazł się niejako w kanonie filmów gangsterskich - pokazuje mafię od tej "tylnej strony", strony jej podwładnych i ludzi od brudnych interesów, w dodatku robiąc to w sposób prawdziwy i brutalnie szczery.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz