poniedziałek, 16 października 2017

"Gnijąca panna młoda" czyli animowany horror?

Wróciłam! Co prawda muszę od razu zaznaczyć, że recenzje nie będą się raczej pojawiać w tygodniu - od kiedy zaczęła się uczelnia, mam dużo mniej czasu na oglądanie czegokolwiek, nie mówiąc już o napisaniu o nich czegoś sensownego. Dziś kilka słów o jednej z moich ukochanych animacji, którą oglądam średnio co pół roku - ot, dla odświeżenia i rozrywki.
Młody Victor van Dort ma ożenić się z Victorią Everglot - młodą panienką z dobrego domu, za to pozbawioną majątku. Na chłopaku ciążą ogromne wymagania rodziców i przyszłych teściów, a wrodzona nieśmiałość i gapowatość wcale mu nie pomagają. Kiedy postanawia przećwiczyć przysięgę małżeńską w lesie zupełnie niechcący... Żeni się z nieżyjącą już Emily. Victor zostanie zabrany do świata zmarłych i tylko od niego będzie zależeć, czy wróci do domu... Czy może zostanie na zawsze z nową żoną.
To będzie chyba jedna z najmniej obiektywnych recenzji, jakie zdarzyło mi się przez te dziewięć miesięcy napisać... Z tego prostego powodu, że kocham "Gnijącą pannę młodą" całym sercem. To animacja piękna, urocza, zabawna, w dodatku uzupełniona o cudowną ścieżkę dźwiękową (dziękuję, panie Elfman!). Oglądałam ją chyba z pięć, czy sześć razy i wiem, że powrócę do niej ponownie - to idealny tytuł, kiedy człowiek ma gorszy dzień i chce obejrzeć nieco ironiczną komedię o niecodziennej tematyce. Uwielbiam bohaterów - Victor to przesłodka, ale w sumie wierna i porządna ciapa, Emily... Cóż, nie wiem czy jest ktoś, kto na koniec filmu jej nie kibicuje. Rodzice Victora i Victorii są tak idealnie przerysowani, tak karykaturalni, że można się z nich tylko śmiać (święte oburzenie państwa Everglotów, kiedy córka "zarzuca" im, że przecież muszą się choć trochę lubić, bawi mnie za każdym razem). Wszystko - mimo, że robione w kolorze - jest mroczne i ukazane albo w świetle księżyca, albo w szarej mgle ponurego miasteczka i to buduje niesamowity klimat. Nie ma drugiej takiej animacji, nie ma drugiego filmu, który kochałabym równie mocno. Jest idealny na Halloween, idealny na styczniowy wieczór i popołudnie w środku lipca - jest po prostu doskonały, kiedy macie gorszy dzień i chcecie się uśmiechnąć. To po prostu cały Burton - ironiczny, dziwny, trochę straszny, ale w gruncie rzeczy ukazujący coś "niepokojącego" w takiej formie, że nie sposób tego nie polubić. Bo przecież to nie trup czy szkielet jest tu potworem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz