sobota, 11 marca 2017

"Wróg u bram" czyli potęga propagandy

Witajcie! Odrobinę już odpoczęłam, ale przyjaciel wciągnął mnie w anime (...Tak, powinnam się uczyć, a nie oglądać "chińskie bajki", ale mniejsza o to), więc jeszcze odrobinę zajmie mi mój "urlop". Na razie jednak mały przerywnik - wczoraj udało się wreszcie spędzić trochę czasu z moim Ukochanym, co zaowocowało kolejnym obejrzanym odcinkiem "Dynastii Tudorów"... I kolejnym filmem z listy! Padło na "Wroga u bram".
Rok 1942, Stalingrad - zgodnie z rozkazem do obrony miasta zostają zwiezieni żołnierze z całego kraju. Bez wyszkolenia, bez sprzętu są jedynie mięsem rzuconym Niemcom, którzy szturmują z powodzeniem kolejne radzieckie miasto. Postawieni pomiędzy młotem a kowadłem mają świadomość, że zginą - jeśli nie od wrogich kul to od pocisków NKWD. Jednym z nich jest Wasilij Zajcew (Jude Law) - młody pasterz z Uralu, świetny strzelec, który ratuje życie swoje i komisarza Daniłowa (Joseph Fiennes), kiedy udaje mu się zabić niemieckich oficerów. Daniłow rozpoczyna propagandową kampanię, w wyniku której Zajcew wyrasta na bohatera, stając się ikoną nadziei dla żołnierzy. Zostaje też wcielony do jednostki snajperskiej, a jego przeciwnikiem staje się major König (Ed Harris) - wybitny niemiecki strzelec...
Przede wszystkim przyznaję, że musiałam mieć małe wprowadzenie historyczne, co do tła opowieści, ale bardzo się przydało w zrozumieniu tragizmu radzieckich żołnierzy - faktycznie, jak tu walczyć, jak w sobie znaleźć odwagę i nadzieję, kiedy biegli bez broni, a za odwrót byli rozstrzeliwani? Nie dziwi mnie więc też, że władze radzieckie szukały sposobu, aby jakkolwiek zachęcić ludzi do walki, a przynajmniej powstrzymać ich przed ucieczką. Historia Zajcewa była idealnym materiałem - młody mężczyzna z nizin społecznych, wychowany przez dziadka, ot, obywatel, z którym każdy mógł się utożsamić. Dawał nadzieję na lepszą przyszłość, stał się ikoną i bohaterem narodowym. Daniłow stworzył kogoś, kto tak naprawdę nie istniał i manipulował faktami jak mu było wygodnie. Film dość zgrabnie porusza temat propagandy, zazdrości (obaj mężczyźni, początkowo przyjaciele, po jakimś czasie zaczynają rywalizować o piękną Tanię - w tej roli Rachel Weisz) nie narzucając widzowi tego, jak ma odbierać którąkolwiek z postaci. Chyba najbardziej jednak spodobał mi się wątek "pojedynku" między Zajcewem a 
Königiem - pasterz kontra major, Rosjanin przeciwko Niemcowi. Dzieli ich wszystko, a jednak obaj mają szacunek do siebie jako przeciwnika. Sceny, w których bawią się ze sobą, tropią i wykorzystują wszystkie swoje umiejętności, by uniknąć śmiercionośnego strzału dały mi naprawdę dużo radości i wciągały całkiem porządnie.
No dobrze, ale przecież to film wojenny, Kinomaniaczko, nie może być tak kolorowo! No i nie było... To znaczy sceny batalistyczne nawet nie nużyły mnie zbytnio, są spektakularne i całkiem dobrze przemyślane, ale niektóre ujęcia... Cóż, nie wiem, czy to kwestia tego, że źle się zestarzały, czy po prostu tak to miało być, ale sposób kręcenia z celownikiem nałożonym na kamerę doprowadzał mnie do szału! To drażniło, wyglądało źle i przede wszystkim - okropnie kiczowato.
Nie wiem, czy kiedykolwiek wspominałam, ale mam ogromną słabość do chórów. Muzyka w tym filmie mogła więc całkowicie wpasować się w moje gusta... Gdyby nie to, że w ogóle nie pasowała do obrazu na ekranie. Naprawdę, gdybym usłyszała tę ścieżkę od tak sobie to byłabym zachwycona - jednak mając ją w połączeniu z filmem było mi... Nieco dziwnie? Kiedy oglądam scenę batalistyczną, w której ludzie umierają setkami to nie chcę słyszeć czegoś, co w pierwszym momencie kojarzy mi się z "Anastasią"!
Co o aktorach? Cóż, najbardziej na plus kreacja Eda Harrisa - zapada w pamięć, świetnie spisuje się w roli eleganckiego majora z zasadami. Jude Law też pozytywnie, reszta... No cóż, raczej bez szału, zarówno Fiennes jak i Weisz wypadają neutralnie, bez wielkiego zapadania w pamięć. Nie sądziłam, że kiedykolwiek to powiem, ale okropnie wkurzyła mnie scena seksu - była niepotrzebna, wymuszona, a Weisz miała tam minę jakby co najmniej ją gwałcono (przepraszam, ale tak było!). Można było to zakończyć na pocałunkach, naprawdę.
Mimo wszystko seans zaliczam do udanych, małe potknięcia były, ale całość wypada nieźle. Niestety, odrobinę mi się wszystko dłużyło, ale przeżyłam, jestem więc z siebie niezwykle dumna. Może się nawet przekonam do gatunku?

1 komentarz:

  1. Co do uwagi w kwestii muzyki to troszkę razi mnie mało obiektywne podejście. To, że ścieżka akurat Tobie kojarzy się z "Anastasią" nie znaczy, że nie pasuje do klimatu. Spójrz na to z tej strony: masz kontrast między podniosłą, piękną muzyką (może symbolem tego, jak wojna opisywana jest przez propagandę? Chwalebna walka o ojczyznę zasługuje przecież na chór) a brutalną, szybką śmiercią która spotyka wszystkich tych nieszkolonych biedaków.
    Co do sceny seksu zgadzam się całkowicie - bardziej wymuszonej chyba nie pamiętam, a mam za sobą sporo przedziwnych filmów. Z dobrych wojennych polecam 9 Kompanię!

    OdpowiedzUsuń